28 czerwca 2011

Recenzja Hugh Laurie „Let Them Talk”


HUGH LAURIE Let Them Talk, [2011] Warner || Hugh Laurie nie dość, że genialnie gra w serialu M.D. House, to okazuje się dodatkowo iż potrafi swój głos wykorzystać w muzyce. Mało tego -  potrafi grać na gitarze, pianinie i jeszcze do tego niesamowicie czuje bluesowy klimat południa Stanów Zjednoczonych. Choć na pewno pomógł mu w tym trochę producent Joe Henry (odpowiedzialny m.in. za albumy Salomona Burke). Laurie stawia tą płytą naprawdę ładny pomnik bluesowej tradycji i zapewne przy okazji przyczyni się do wzrostu zainteresowania tą muzyką.

Mając tak wielki potencjał marketingowy, mógłby nawet z powodzeniem sprzedawać koszulki FC Barcelony na stadionie Realu Madryt. Sam zdaje sobie z tego sprawę, żartując, że specjalnie opóźnił premierę płyty (9 maj 2011) z powodu ślubu księcia Williama, któremu mógłby ukraść w ten sposób tytuł wydarzenia tygodnia. Wielu aktorów i aktorek chwytało się już za niespełnione marzenia o karierze w przemyśle muzycznym, zazwyczaj jednak efekt był... powiedzmy średni. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że Laurie nie wydał płyty na siłę. Wydał bardzo dobrą płytę!

Na sam początek wzięty został klasyk St. James Infirmary, do którego wprowadza nas powolne pianino w intro. Jeszcze przed początkiem utworu zamienia się ono w crescendo, po czym płyną pierwsze dźwięki utworu w stylu Louisa Armstronga. Rewelacyjny jest, uważany za pierwszy jazzowy utwór, Buddy Bolden’s Blues, w którym Laurie śpiewa, za chwile mówi wcielając się w postacie piosenki: sędziego, Frankiego i Buddiego Boldena nadając całej opowieści wyrazistości i dramatyzmu. Swanee River to z kolei najszybszy utwór na płycie. W pewnym momencie po prostu zaczyna nas kołysać i zachęca do przyklaskiwania razem z muzykami. Laurie przerabia też piosenkę, którą uważa się za kompozycję czarnoskórych amerykańskich niewolników, która pod koniec zamienia się w gospel.

Świetny też jest wybór gości na płycie - Irmy Thomas w John Henry, Tom Jones (który ostatnią płytą Praise & Blame pokazał, że wie jak używać swojego głosu w bluesie) w Baby, Please Make a Change i Dr. John (osobisty bohater Lauriego) w After You've Gone.

Głos Hugh naprawdę świetnie wkomponowuje się w dymiący klimat bluesa i jazzu. Zamykając oczy możemy wyobrazić sobie jakiś typowy bar gdzie na malutkiej scenie obok wielu stolików przy pianinie, w świetle reflektora, siedzi Dr. House w meloniku zaciągając się cygarem i wypuszczając kłęby dymu. Pochwalić trzeba też cały zespół, który idealnie dopełnia ten muzyczny obrazek.

W jednym z wywiadów Laurie powiedział: Jeśli ludzie będą mogli na nowo odkryć tych geniuszy bluesa dzięki mnie, będę bardzo szczęśliwy. Jego życzenie może się spełnić. 6/10 [Tomek Milewski]