17 lipca 2011

Recenzja The Horrors „Skying”


THE HORRORS Skying, [2011] XL Recordings || Pierwszą płytą The Horrors reaktywowali, może już trochę zapomnianą, alternatywę lat 80. spod znaku Joy Division i wiele wskazywało na to, że zostaną przy tej stylistyce. Poza tym gitary, trochę duszna atmosfera zadymionego studio nagraniowego i dosyć niski głos Farisa Badwana doskonale pasowały do ich mrocznego, ekscentrycznego wizerunku, jaki od razu zaczęli lansować. Wprawdzie na Primary Colours wciąż pobrzmiewa inspiracja latami 80. To Brytyjczycy przerabiają ją na własną modłę, dodając wiele wrażliwości (posłuchajcie choćby Scarlet Fields). Widać jednak na tym albumie, że zespół nie ma jeszcze określonego pomysłu na siebie i buja się między różnymi stylistykami, jednocześnie nie mogąc uwolnić się od swoich mistrzów sprzed trzydziestu lat. Tylko dlaczego już na trzecim longplayu, Skying, zupełnie odchodzą od obranych dotychczas estetyk poddając się panującej modzie? Nie electropopu się spodziewałam.

Kiedy wypuścili singiel promujący Skying byłam zaskoczona zarówno nawiązaniem do Scarlet Fields, która jest moją ulubioną piosenką The Horrors, jak i użyciem bogatszego instrumentarium (trąbki w tle i syntezatory), co sprawiło, że zaczęli obracać się w kręgach muzyki elektronicznej. To był ryzykowny zwrot akcji, ale Still Life od początku do końca jest świetnie przemyślaną piosenką, więc nie bałam się o resztę. A powinnam.

W dobie chillwave'u to już naprawdę przestaje być zabawne, kiedy zespół, którego ciągnęło do lat. 80 postanawia nagle zrobić się dziewczęco elektroniczny. Zniknęły mocniejsze brzmienia gitar, pojawiły się syntezatory, więcej klawiszy i delikatność, która aż razi. Już otwierający album Changing The Rain snuje się leniwie - perkusja nonszalancko wybija rytm, podczas gdy przytłumiony wokal gdzieś się rozpływa. I podobna poetyka nie zmienia się przez połowę płyty, złamana jedynie przez świetny singiel.

Electropowość takich kawałków jak I Can See Through You bardzo szybko zaczyna nudzić, bo wszystko brzmi podobnie. Głos Farisa stracił moc, pojawiły się jakieś indie rockowe odnośniki, niemal zawsze jednolity rytm i syntezatory z klawiszami do spółki. Nie takich innowacji oczekiwałam od zespołu, który nagrał takie perełki jak choćby Sea With A Sea. Sytuację na Skying mogło uratować jeszcze Endless Blue czy Dive In, rozpoczynające drugą, bardziej gitarowo-popową połowę albumu, ale nadal są zbyt jednostajne, by mogły zapaść w pamięć.

The Horrors ewidentnie mają problem ze znalezieniem odpowiedniej dla siebie stylistyki. I kiedy już nawiązania do lat. 80 mogły się wydać kuszące, postanowili nagle popłynąć z głównym nurtem panującej obecnie mody. Wprawdzie nie cała płyta jest utrzymana w tej konwencji, bo druga połowa to już mocniejsze, żywsze gitary, to jednak nadal czuje się w nich popowy posmak. Skying szybko się nudzi i słuchając jej cały czas mam żal, że Faris i spółka odeszli od stylistyki z drugiej płyty. Mieszanka Toro Y Moi, popu i gitarowego grania to eksperyment, który chyba nigdy mnie nie przekona. Za mało na tym albumie The Horrors, za dużo hipsterskiej mody. Czy naprawdę teraz niemal wszyscy muszą jej ulegać? Mam nadzieję, że panowie z Essex nie zaczną nosić kolorowych koszul i zerówek. 5.5/10 [Monika Pomijan]