1 sierpnia 2011

Recenzja Lebowski „Cinematic”


LEBOWSKI Cinematic, [2010] self-released || Do sięgnięcia po tę płytę zainteresował mnie opis muzyki, jaką gra Lebowski, a także zdanie, czym ma być ich debiutancka płyta Cinematic – hołdem w stronę wielkich postaci polskiego kina. Nie tylko jako pasjonatka muzyki, ale również studentka kulturoznawstwa na specjalizacji filmoznawczej stwierdziłam, że muszę zgłębić tę twórczość. Intuicja jak zwykle mnie nie zawiodła.

Już pierwszy utwór (Trip To Doha) stanowi dowód na to, że Lebowski to zespół bardzo dojrzały, który nie zmarnował ani chwili w ciągu tych pięciu lat, kiedy to powstawało Cinematic. Cytaty z Kartoteki Tadeusza Różewicza uzupełniają niepokojącą atmosferę budowaną przez rytmiczną perkusję i mocne gitary, zwłaszcza wysuwający się na czoło bas. A to tylko zapowiedź zawiłej, pełnej tajemnic, intrygującej i inspirującej podróży, w jaką zaprasza nas Lebowski.

Nie trudno się domyślić filmowych inspiracji już choćby ze względu na nazwę zespołu. Nie ma jednak ona nic wspólnego z braćmi Cohen, za to blisko jej do gigantów polskiej kinematografii, takich jak Wojciech Jerzy Has, Zbigniew Cybulski czy Leon Niemczyk. Szacunek wobec tych, ale też wielu innych postaci X Muzy przejawia się w zasadzie w każdym utworze, ale te inspiracje są mniej bądź bardziej widoczne.

Najbardziej rzucił mi się w oczy fragment z Hydrozagadki Andrzeja Kondratiuka w kawałku malowniczo nazwanym Iceland. Jest to według mnie najpiękniejszy przykład wrażliwości, jaką Lebowski włożyli w każdą cząstkę swojego debiutanckiego albumu. Przestrzeń, jaka się tworzy od pierwszych dźwięków daje to niesamowite wrażenie biegnącemu za horyzont nieba, jakiego doświadczyłam oglądając Heimę, dokument o islandzkim zespole post-rockowym Sigur Rós. To wprawdzie dwie różne stylistyki muzyczne, ale Lebowski potrafi jak nikt inny opowiedzieć i kinematografii daleko bardziej idącej, niż tylko legendy polskich filmów. Zdania „Wszystko przebiega zgodnie z moim planem” i potem „Pójdziemy powitać drogiego nam gościa. Geniusz pochyli czoło przed mamoną” stają się tylko spójnikiem szerszej opowieści. Tutaj trzeba chylić czoło. Jednakże przed geniuszem, nie mamoną – geniuszem muzyki Lebowskiego.

Przejawia się on również w Aperitif for Breakfast (O.M.R.J.), gdzie urzekają użyte na samym początku melodyjne dźwięki pozytywki, by zaraz przejść w mocne, gitarowe granie spod znaku progresywnego rocka. To cecha charakterystyczna muzyki tego zespołu. Łączy ona w sobie delikatność z mroczną melancholią i niskimi brzmieniami basu – w niepowtarzalny sposób wydobywając z tego połączenia jakąś ulotną cząstkę. Trudno to opisać słowami, trzeba posłuchać. Uwagę zwraca jeszcze wpleciona w wielowarstwową aranżację wokaliza, która skojarzyła mi się z Pociągiem Jerzego Kawalerowicza, jednego z mojego ulubionych filmów. W końcu grał w nim młody i piękny Leon Niemczyk, a Lebowski nie ukrywa, jak bardzo go szanują. Za to mogłabym napić się z nimi kulturoznawczego piwa.

„Nasze dźwięki stały się muzyką do nieistniejącego filmu”, pisze zespół. Myślę, że warto, by znalazł się jakiś pełen pasji reżyser, który zrobiłby taki paradokumentalny obraz o inspiracjach. Nie tylko ze względu na hołd wobec wielkich postaci polskiego kina, ale też z uwagi na to, jak wiele emocji zawierają sobie te pełne jazzowych i improwizacyjnych inspiracji aranżacje. W takich momentach żałuję, że nie studiuję reżyserii, jednocześnie ciesząc się, że mogę pisać o tak wspaniałej muzyce. [Monika Pomijan]