31 sierpnia 2011

Recenzja The Rapture „In The Grace Of Your Love”


THE RAPTURE In The Grace Of Your Love, [2011] DFA || Trzeci krążek The Rapture. Pięć lat odstępu od House Of Jealous Lovers. Pół dekady w dzisiejszej muzyce to szmat czasu. I oni zdają się to wiedzieć. Uciekają od dance-punku, który miał tendencje do rozpływania się nad latami osiemdziesiątymi i postanawiają pogrzebać dziesięć lat wcześniej, kiedy tańczyło się w dzwonach i w butach na koturnach, a każdy facet chciał być jak Tony Manero. Subtelne disco zostaje komendantem imprezy.

W przypadku tej nowojorskiej kapeli jest to wybór zrozumiały, by nie napisać oczywisty. To właśnie tu pokazują, że maja pewne atuty i zdolności, które sprawdzą się zawsze i wszędzie. Drugi aspekt, to kulejący songwriting. Nowojorskie trio nigdy nie było mistrzem w pisaniu kawałków, dzięki temu, na swój sposób różnili się od pozostałych. Wszystkie aranżacje są dość nieskomplikowane i płyną w przyjemny chociaż lekko przewidywalny sposób. Oczekiwanie niespodziewanych zmian czy rozwinięć w przypadku In The Grace Of Your Love mija się z celem. Cała zawartość ma być prosta. Jej przeznaczeniem jest ewidentnie parkiet dusznego i małego klubu.


Wyjątkiem od reguły przewidywalności jest Come Back To Me. Jest ono podzielone na dwie części. Pierwsza to genialny koncept z elektroniczną stopą i basem oraz partią akordeonu. To wszystko płynie wyśmienicie. Temperaturę podnosi hi-hat i strzelanie palcami. Gdy ten epizod dobiega końca wchodzi electro z klawiszami. The Rapture pozostają w zanadrzu, jedynie zaskoczenia instrumentalne. Od czasu do czasu wyruszą w rejony gitar z lat siedemdziesiątych lub spróbują przemycić trochę siebie z poprzedniego wcielenia. W gruncie rzeczy, wszystko co tu znajdziecie zostało przepuszczone przez sito stylu nowojorskiego tria, po uprzednim sprawdzeniu, zweryfikowaniu i ograniu. Brak tu niekonstruktywnych zżyn.

Na osobny akapit zasługują trzy utwory: Miss You, How Deep Is Your Love?, a także It Takes Time To Be A Man. Są bezkonkurencyjne i mogłyby posłużyć jako punkty wyjściowe dla pozostałych kolegów z obozu. Element spajający wszystkie trzy, to charakterystyczny wokal Luke'a Jenner'a. Niemal całkowicie zapomniał on o ostrości i znalazł w nim matową melodię. Drugi z grona to zdecydowanie highlight płyty. Pulsujące pianino z lekkim pogłosem, stopa na 2, electro tło i cowbell w refrenie i mostku, a na zakończenie saksofon. Proste, sprawdzone - działa i tym razem. Miss You jest niemal konstrukcji tak paździerzowej i banalnej, że aż można stwierdzić na głos „potrafiłbym to napisać”. Co z tego, skoro też działa? Te infantylne klawisze oraz bas, są fundamentalnym instrumentem dla tego utworu. Wydźwięk It takes time to be a man okazuje się być dobry jako zakończenie. Po tej całej imprezie, przychodzi czas na przytulenie. Pianino gra tę swoją krótką partię, perkusja trzyma bit, a bas pilnuje, żeby nikt z wtulonych w siebie indie dzieciaków nie zasnął. Jest w tym jakaś melancholia, urok, swoiste „Na razie, do zobaczenia. Widzimy się na następnej trasie”. Widzę to.


Te piosenki to coś co The Rapture pomoże się rozwinąć i przy tym pozostać nadal sobą. Podążyli drogą, odrobinę oczywistą, choć pomimo faktu, że poruszają się w niej bardzo swobodnie, to jednak momentami zapominają o swoich możliwościach. Bas i pulsacja, to to czym In The Grace Of Your Love stoi bardzo mocno. Oni tego potrzebowali, ale parkiety na gitarowe, alternatywne imprezy potrzebują tego tak samo. Minister zdrowia zaleca: Słuchać głośno i tańczyć w celu późniejszych niegrzecznych zabaw, po ciemku. 7/10 [Paweł Samotik]