8 grudnia 2011

Recenzja Neurasja "Neurasja"


NEURASJA Neurasja, [2011] Unzipped Fly || Z debiutami bywa różnie. Albo mają to „coś” i sprawiają, że zespół dobrze rokuje na przyszłość, albo nie. Czy Neurasja udowodniła, że jest gotowa do konkurowania na scenie muzycznej ze starymi wyjadaczami? Czy jest projektem na tyle nietuzinkowym, by nie zniknąć w gąszczu innych?

Neurasja istnieje od 2009 roku i tworzy ją czwórka muzyków z Warszawy: Asja, Karol Czajkowski, Wojtek Traczyk i Hubert Zemler. Eksperymentują, łącząc różne gatunki i trzeba przyznać, że wychodzi im to ciekawie. Znajdziemy na płycie elementy rocka, ambientu, jazzu. Bardzo widoczne są też wpływy folkowe, dzięki czemu mogą budzić skojarzenia z Żywiołakiem (choć są od niego znacznie łagodniejsi, a od melodyki prasłowiańskiej wolą dalekowschodnią).

To, co ich wyróżnia to wysuwający się na plan pierwszy, charakterystyczny, emocjonalny śpiew Asji plus instrumenty będące jedynie przyjemnym tłem. Artystka zabiera słuchacza w świat osobistych zwierzeń, których słabą stroną są brzmiące nazbyt banalnie teksty. Z kolei, lekki, tajemniczy głos wokalistki budzi zainteresowanie i zachęca, by wczuć się bardziej w klimat płyty. W jazzowych aranżacjach, umiejętnie sterując głosem, przypomina Annę Marię Jopek, chociaż nie ogranicza się do jednego stylu.

Odwrotnie rzecz się ma z nastrojem, który został potraktowany w miarę konsekwentnie. Pierwszy utwór wydaje się nieść ze sobą niemal namacalną niepewność. „Małymi krokami” wkraczamy w hermetyczną przestrzeń, którą można poznać jedynie wsłuchując się w stonowany wokal Asji. Są tu dudnienia bębnów z rejonów afrykańskich, ciche drżenia talerza, które jeszcze wzmacniają ciekawość, co też będzie dalej.


A dalej napotkamy najróżniejsze kombinacje z psychodelicznym neurotyzmem jako tematem przewodnim. Przeplatają się z sobą niepokojące, mocne wejścia basu, spokojne sekcje rytmiczne, szurania wibrafonu. W bluesowych „Koralach” napotkamy dość surową mieszankę niskich plumkań basu, brudnych dźwięków gitarowych i nastrojowych szumów. A to dopiero początek. Im dalej od początku, tym bardziej przekonujemy się, jak wiele można jeszcze zrobić, łącząc pozornie sobie obce elementy. Pod koniec przygody, kiedy wydaje się, że nic już nie może zaskoczyć, nagle, w utworze „Jestem Zelig” usłyszymy zaskakującą wokalną zabawę w rytmach reggae. Grupie nieobca jest też elektronika, której nie trzeba na płycie długo szukać. Jest ona miłym dodatkiem, który nadaje całości smaku. Dzięki niej album zyskuje też na spójności.

To właśnie ta niezwykle spójna kompilacja najróżniejszych gatunków i brzmień sprawia, że pierwszy krążek Neurasji potrafi skupić na sobie całą uwagę słuchacza. Drażni jednak pewna maniera Asji (choć poza tym czyni swoją wokalizą poruszenie). Każda z aranżacji jest opowieścią, której towarzyszą idealnie dobrane do nastroju dźwięki. Pod koniec odczuwa się jednak przesyt - we wszystkich utworach jest ten sam schemat: śpiew wysuwa się na plan pierwszy, a instrumenty chowają się w cień, mając ograniczone pole oddziaływania. Miejmy nadzieję, że następnym razem poza ciekawym połączeniem styli, pojawi się większe równouprawnienie pomiędzy neurotyczną mieszanką głosu i instrumentów. 6/10 [Joanna Kloska]