4 grudnia 2012

Recenzja Loco Star "Shelter"


LOCO STAR Shelter, [2012] Kayax || Banały o niedocenianiu polskiej muzyki poza granicami naszego kraju można sobie spokojnie darować. Naprawdę niepokojące jest istnienie polskiej dobrej muzyki, która i dla nas pozostaje gdzieś na marginesie „alternatywnych” zainteresowań. Przyznaję, sam uznaję szeroko rozumianą polską scenę za niespecjalnie zajmującą, ale mam swoich zdecydowanych faworytów. Jednym z nich od zawsze było Loco Star.

Gdzieś w polskim mikrokosmosie początku XXI wieku, krążącym wokół nieodżałowanego Sissy Records i kwitnącego Isoundu, rozbłysła nowa gwiazda. Tomek Ziętek, trębacz znany najlepiej z Pink Freud, oraz obdarzona zjawiskowym głosem i uroczą osobowością Marsija pojawili się w koncertowym składzie Silver Rocket. Debiutancki album Loco Star ukazać miał się jednak dopiero w 2004 roku. Nie ukrywam, że to wczesne, czysto elektroniczne wcielenie Loco Star jest moim ulubionym, choć sama płyta miłośnikom nowoczesnej elektroniki może już troszkę trącić myszką.

Zmianę przyniosła płyta „Herbs” z roku 2008. Nadal można było znaleźć tu subtelne taneczne elementy, spore pole oddano tu jednak żywym instrumentom. Intymne aranżacje w połączeniu z momentami björkowym głosem Marsiji prowadziły nasze skojarzenia odrobinę w stronę „Vespertine”. Loco Star ewidentnie znaleźli jednak własny autonomiczny język i bez żadnego elementu naśladownictwa ugruntowali swoją pozycję jako jeden z najciekawszych polskich zespołów.


Czy „Shelter” pomoże grupie w dotarciu do nowych słuchaczy? Nie jest to chyba jednak zależne od samego zespołu, niespecjalnie zresztą zainteresowanego zaznaczaniem swojej obecności. „Shelter” to ewolucyjne rozwinięcie kierunku obranego na „Herbs”, nadal jest to oryginalne połączenie elektroniki z żywymi instrumentami, bogate aranżacyjne a jednak domatorsko wyciszone. Nawet dłuższe kompozycje wydają się uciekać zbyt szybko, chce się więc do nich powracać i odkrywać kolejne warstwy.

Loco Star wydają się stawiać bardziej na kreowanie spójnej atmosfery albumu jako całości, niż oferować nam oczywiste przeboje. Trochę szkoda, że w miejsce tanecznej elektroniki debiutu nadal nie otrzymujemy bardziej oczywistych melodii. Skoro jednak mowa była o ewolucji, to warto zwrócić uwagę na nowości. Pojawiają się tu instrumentalne miniatury, całość wydaje się przypominać drogę, jaką przeszli Islandczycy z múm, najciekawsze są jednak wokale Tomasza Ziętka. Marsiji już komplementować nie trzeba, jej wokal nadal jest zjawiskowy, ale uzupełnienie go męskim głosem sprawdza się świetnie, zwłaszcza, że Tomek dysponuje naprawdę ciekawą barwą. Jego trąbka, niegdyś znak rozpoznawczy brzemienia Loco Star, wydaje się pełnić tutaj nieco mniejszą rolę, każde jednak jej pojawienie się następuje we właściwym momencie.

Kulminacją płyty jest „Orla”, bynajmniej nie dlatego, że jest to utwór najdłuższy w zestawie, lecz z powodu niezwykle ciepłego brzmienia i zdecydowanie najbogatszej na płycie aranżacji. Wybrany na pierwszy singiel „Artifiction”, podobnie jak większość piosenek Loco Star nie jest typowym, bezwstydnym przebojem, zasadniczo jednak definiuje ich obecne brzmienie. Najbliższy tradycyjnie rozumianej przebojowości wydaje mi się zaś „TV Head”, daleki jednak od banału, czy często bowiem w hitach słyszymy słowa typu there’s something better than living anti social?

Nie można nie wspomnieć o stronie graficznej płyty, w kategorii najpiękniej wydanego albumu może w tym roku konkurować z nią ewentualnie tylko nowy Hey. Ciekawe, że wykonawca kojarzony z elektroniką zdecydował się postawić na tak dziś archaiczną rzecz jak fizyczny nośnik. Oto kolejny powód, który sprawia, że Loco Star po prostu nie można nie lubić. 7/10 [Wojciech Nowacki]