19 lipca 2013

Recenzja G.Wolf "Magnetic Dog"


G.WOLF Magnetic Dog, [2013] Experience Based Music || Czasem każdy potrzebuje odpocząć od współczesnego świata ciągłych nowości, post-gatunków i presji bycia na bieżąco. Tradycja, mniej lub bardziej jawnie, skrywa się jednak wszędzie, ale jawne deklaracje o graniu „tradycyjnego” rocka w polskich warunkach najczęściej rodzą nienajlepsze skojarzenia z juwenaliowo-komercyjną przaśnością. Jak zwykle najlepszym ruchem okazuje się w tej sytuacji sięgnięcie pod powierzchnię, skąd jako ratunek dla poszukujących klasycznych gitar wyłania się płyta Wojciecha Garwolińskiego.

W latach dziewięćdziesiątych nastąpił pamiętny wysyp polskich zespołów rockowych. Głogowskie Pivo zdobyło w 1995 roku nagrodę we współorganizowanym przez „Tylko Rock” konkursie Marlboro Rock-In, dwa lata później udało im się wydać debiutancką płytę „Dziki dziki”. Co bardziej wiekowi z Was pamiętać mogą redhotową piosenkę „Dziki dziki zwierz” czy grunge’ową balladę „Słońce, które znasz”. Po zderzeniu z ówczesnymi realiami, silną konkurencją i niepodzielną władzą wielkich wytwórni, Pivo zakończyło działalność koncertową i choć zarejestrowało drugą płytę „12 małp”, to materiał ten nigdy się nie ukazał.

Twarzą grupy był wokalista i gitarzysta Wojciech Garwoliński. W nowej dekadzie i na nowych warunkach powrócił z zespołem Kości. Rockers Publishing w latach „zerowych” wydało szereg niezwykle ciekawych albumów, Mordy wydały tam zjawiskowe „Of’Fruits”, publikowali tam Ludzie (dziś Peepol) oraz właśnie Kości, których debiut „K”, wyprodukowany przez będącego ówcześnie na fali Maćka Cieślaka ze Ścianki, prezentował surowe gitarowe brzmienia entuzjastycznie przyjęte przez wtajemniczoną krytykę i koncertową publiczność.

Końcem Kości było odejście Garwolińskiego, z wolna spełniającego się w solowym kompozytorstwie, którego końcowym efektem jest materiał zarejestrowany w zeszłym roku pod szyldem G.Wolf. Nie dajcie się zwieść etykietce „hendrixowskiego” rocka, „Magnetic Dog” daleki jest od bałwochwalczego imitowania legend, jego horyzonty i odniesienia są znacznie szersze, sięgając od klasyki rocka po gitary jak najbardziej współczesne. Już wciągający i motoryczny „Anymore”, podparty mocnym basem Olafa Deriglasoffa, kojarzyć się może z pustynną psychodelią Queens of the Stone Age. Od pierwszych dźwięków „Street Thing” można zaś spokojnie pomyśleć, że mamy do czynienia z nagraniem choćby The Black Keys.

Dalej w czasie cofa nas hardrockowa ballada „Drifting”, przywołująca epokę grunge’u spod znaku Alice in Chains. Do klasyki sprzed dekad nawiązuje nie tylko oczywista kompozycja „Freedom” Jimi’ego Hendrixa, ale i tytułowy „Magnetic Dog”, jakby rodem z pamiętnej „trójki” Led Zeppelin. Warto jeszcze zwrócić uwagę na po prostu dobrą piosenkę „Goodbye Song” oraz na niby-klubowy i rozimprowizowany jam „Black Moon”.

Reaktywowane po latach Pivo (i przymierzające się do wydania nowego materiału) wykonuje na koncertach również utwory G.Wolfa. W wydaniu studyjnym jest to jednak power-trio (oprócz Garwolińskiego i Deriglasoffa również perkusista Mario Bielski) w stylu Cream, z którym to zespołem łączy ich również osoba tekściarza Pete’a Browna, odpowiedzialnego za większość słów zawartych na „Magnetic Dog”. Taki już urok tria, że gdy milknie gitara zostajemy głównie z podbitym perkusją klangującym basem i aż prosi się o wypełnienie tej przestrzeni bogatszą produkcją. Niemniej swobodna i w duchu rozimprowizowana płyta zapewnia świetny wypoczynek od przeładowanej współczesności. 6/10 [Wojciech Nowacki]