14 listopada 2014

Recenzja Blonde Redhead "Barragán"


BLONDE REDHEAD Barragán, [2014] Kobalt Music || O ile albumem "23" Blonde Redhead sięgnęli wierzchołka popularności, o tyle "Penny Sparkle" spotkało się z chłodnym przyjęciem a grupa niemal z miejsca spadła do pobłażliwej kategorii dawnych legend z przeciętnymi nowymi płytami. "23" było największym sukcesem komercyjnym zespołu regularnie odmieniającego swoje brzmienie. Wydane przez 4AD nie tylko przyniosło autentyczne przeboje, ale i wpisało się we wznoszącą się wtedy falę dream-popu. Zwrot w stronę chłodnej elektroniki i syntezatorów na "Penny Sparkle" niezasłużenie pogrzebał album wśród krytyków, na poziomie melodii i kompozycje niewiele ustępował poprzednikowi.

"Barragán" zatem nie należało do wyczekiwanych albumów. Spośród tych, którzy zarejestrowali jego wydanie, część automatycznie uznała go za podążający ścieżką "Penny Sparkle". Tymczasem ścieżka ta nie była wcale błędną a muzycznie "Barragán" zdecydowanie różni się od poprzednika i jawi się jako całość co najmniej intrygująca. Podobnie jak okłada, która bije popartowo-modernistycznym chłodem, ale jednocześnie skupia się na zdjęciu embriona, tak samo muzyka w zaskakujący sposób miesza elektroniczny minimalizm z niemal folkową naturalnością.

Tytułowe dwuminutowe intro jest miniaturą w starym folkowym stylu, z akustyczną gitarą, fletem, wsamplowanymi dźwiękami ptaków i ogrodu. Sample te przewijają się przez album ujmując go w zaskakująco ciepłą klamrę. Powtarzają się też motywy, szczególnie jeden, grany na klawesynie, pojawia się po raz pierwszy w niby typowej dla Blonde Redhead piosence "The One I Love" i dodaje płycie barokowego posmaku. Bynajmniej nie w sensie aranżacyjnego bogactwa, ale detali łamiących utarte przyzwyczajenia.


Charakterystyczne brzmienie Blond Redhead usłyszymy w surowym "Lady M" czy "Cat On The Roof", zbliżającym się dźwiękowych zabaw a'la Deerhoof czy wręcz Gorillaz. W "No More Honey" mamy już kanciasty, zniekształcony refren, "Penultimo" zaś, choć również wychodzi z tradycyjnego dla Blonde Redhead warsztatu, okazuje się bardzo mocną piosenką, daleką od sennego chłodu, inkorporując jednocześnie w praktycznie finałową kompozycję wszystkie niemal wyróżniki "Barragán".

Jednym z nich jest też położenie większego nacisku na męskie wokale. Choć Kazu Makino dzieliła się obowiązkami wokalistki z jednym z braci Pace już na wcześniejszych płytach, tutaj jednak wydaje się dominować mniej niż na "23", kiedy to dream-popowa stylistyka automatycznie spajała się z jej leniwym głosem. Tutaj nie usłyszymy jej choćby w dziewięciominutowym, syntezatorowym "Mind To Be Had", rozpoczynającego się niemal od cytatu z Forest Swords, choć nie rozwijającego się w żadnym określonym kierunku.

Do elektroniki początku stulecia odwołuje się sześciominutowe "Defeatist Anthem (Harry And I)", w którym po karuzelowym początku pojawia się zniekształcona gitara akustyczna i subtelny elektroniczny bit a my musimy odświeżyć ówczesne pojęcie "emotroniki". I wreszcie "Dripping", utwór w karierze Blonde Redhead chyba w najbardziej oczywisty sposób przebojowy, czysty synth-pop jakby wyjęty z ostatniej płyty Little Dragon.

"Barragán" miało być jeszcze chłodniejsze, bardziej minimalistyczne i elektroniczne od "Penny Sparkle". Tymczasem nic nie jest tutaj oczywiste, są tu elementy typowe dla tria w warstwie kompozycyjnej, ale pozostałe zadziwiają i intrygują. W pewien sposób jest nawet concept-album a jeśli jego tytuł jest faktycznie nawiązaniem do meksykańskiego architekta-modernisty, twierdzącego, że budynki nie są tylko "maszynami do mieszkania", to Blond Readhead zdaje się pokazywać, że nawet w pozornie odhumanizowanej muzyce znajaduje się zaskakująco dużo naturalnego elementu ludzkiego. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]