10 czerwca 2015

Bohemofilia #20


Po namyśle stwierdzam, że tegoroczna wiosna w Pradze okazała się całkiem rozczarowująca. Słońce jest podchwytliwe, w dzień chwalcie łąki umajone, wieczory zaś i poranki, gdy zmierza się do pracy na autopilocie mając w perspektywie poranny kubek kawy, jeszcze do niedawana były niepokojąco mroźne. Wiosenny sezon koncertowy również niespecjalnie atrakcyjny, więc czas tradycyjnie mija mi na muzycznych zakupach oraz na oczekiwaniu. Po pierwsze, na United Islands, czyli darmowy festiwal płożący się po praskich parkach i wyspach, a po drugie, na nowe albumy dwóch spośród moim ulubionych czeskich wykonawców. Kittchen na lipiec zapowiada "Kontakt", Květy zaś właśnie dziś wydają oficjalnie album "Miláček slunce", który dzięki uprzejmości labelu Indies Scope już czeka na mnie w mailowej skrzynce, więc mam nadzieję więcej o nim napisać wkrótce.



Shoegaze'owy renesans jest aktualnie swoiście czeskim i całkiem odświeżającym fenomenem. Śląskie Planety zwróciły na siebie debiutem "Peklo, peklo, ráj" w 2012 roku. Manon meurt, inni młodzi debiutanci, supportowali w Pradze samych My Bloody Valentine nie mając jeszcze wydanego albumu. Oczywiście jest to częścią światowego trendu, ale jego zagęszczenie w Czechach nie jest przypadkiem. To grające ówcześnie shoegaze The Ecstasy Of Saint Theresa było w początku lat dziewięćdziesiątych zespołem, który dzięki samemu Johnowi Peelowi można było usłyszeć w BBC. Debiut DIV I DED ani nie podpina się pod fale, ani nie czerpie z sentymentu, choć album "Born To Sleep" sentymentalnym nazwać można. Brzmi bowiem naturalnie, niewymuszenie i nadzwyczaj lekko, pomimo, lub może dzięki typowym ścianom gitar. Te bowiem równoważone są przez dream-popowe podejście do piosenek, chwytliwych i kojących, z lejącym się żeńskim wokalem. Zaledwie dziewięć krótkich utworów, bez wyjątku przebojowych, wydane zostało na (wyprzedanej już) kasecie oraz w postaci darmowego downloadu. Tym bardziej zaskakuje jak dobrze "Born To Sleep" brzmi.



Skoro już jesteśmy przy kasetach, nośnik ten, oczywiście w ramach totalnego marginesu, również przeżywa mikro-renesans. Winyl w Czechach przeniknął już całkowicie do mainstreamu, taśmy pozostały więc ostatnią nadzieją hipsterów oraz sentymentalnym artefaktem dla wychowanych w latach dziewięćdziesiątych. Dwa argumenty przemawiają jednak za kasetą, w przeciwieństwie do współczesnych winyli autentycznie analogowe brzmienie oraz, znów w przeciwieństwie do przehajpowanych winyli, niska cena nośnika. Stąd też kasety stały się domeną mikroskopijnych labeli, szczególnie tych zajmujących się eksperymentalną i ambientową elektroniką. Czesko-belgijska oficyna Genot Centre wydała split "Voices & Allusions / Benidorm Hotel". Za pierwszą stroną kasety odpowiada żyjący obecnie na Łotwie Anglik Lee Chapman, którego manipulacje magnetofonową taśmą, ludzkim głosem czy nawet dźwiękami pianina tworzą kontemplacyjną atmosferę stanu nieważkości. Na stronie drugiej Wim Dehaen (dla odmiany Belg żyjący w Pradze) do kosmicznej nieważkości poprzednika wprowadza element napięcia, może nawet i lęku, a kolejne przelewające się dźwiękowe plamy oscylują w jednym półgodzinnym utworze. W próżni dronów i ambientu można jednak dryfować swobodnie niezależnie od stanu emocjonalnego, o czym świadczy świetnia inicjatywa Genot Centre i Radia Wave, czyli cykl koncertów Silent Night na deskach praskiego teatru Ponec, gdzie słuchacze spokojnie zasypiają na materacach, rano zaś kończą "koncert" wspólnym śniadaniem.



Całkowicie odmienne podejście do ambientu ma (jak domyśleć się można po tytule kasetowej epki i nazwie labelu) Vac Da Hawk, czyli Václav Havelka III z doskonale nam znanych Please The Trees. Poza macierzystym zespołem realizował się w solowych projektach jako Kingself tudzież Selfbrush, zasadniczo nie opuszczając rejonów rockowo-folkowej alternatywy. Śmielej w elektronikę wkroczył jako Were Mute wspólnie z Carlem Warwickiem na noisowo-piosenkowej epce "The Bea​(​s​)​t Is Up" oraz w duecie Tvrdý / Havelka z albumem "U nás v garáži", gdzie na synth-popową elektronikę przerobili zapomniane utwory czeskiego punka i nowej fali. Wydana przez label Stoned To Death kaseta "City Fox On Acid" pełna jest sprzężeń i przesterów, i jak na razie to chyba za mało by zdecydować, czy jest to pierwsza samodzielna wypowiedź Havelki na tym polu czy niezobowiązująca zabawa na boku.



Niektórzy z was pewnie wybierają się na Colours Of Ostrava. Blisko, piwo, niedrogo, piwo, brak "stref gastronomicznych", więc jeszcze więcej piwa, ale przede wszystkim takie nazwy jak Björk, St. Vincent, Swans, Caribou czy José González. Z mojej perspektywy jednak może to być dla gości z Polski świetna okazja to zapoznania się z czeską alternatywą, szczególnie na scenie Full Moon Stage. Pod patronatem miesięcznika "Full Moon" (daj nam Panie Boże choćby podobny w Polsce) zagrają w Ostrawie najświeżsi i najciekawsi przedstawiciele najrozmaitszych nurtów. Usłyszycie tam shoegaze, hard-core punk, akustyczny math-rock, klasyczny indie-rock z lat dziewięćdziesiątych, ambient, noise, 8-bitowy terror, słowacki szanson. Oczywiście nie musicie mi wierzyć, choć gwarantuję, że o każdym z tych wykonawców mógłbym napisać obszerny akapit. Na szczęście nie muszę, bo dzięki darmowej składance "Full Moon On Stage 2015" przekonać się sami i, kto wie, może zrezygnujecie z takiego np. Kasabian na rzecz czegoś naprawdę interesującego. [Wojciech Nowacki]