7 września 2015

Relacja z koncertu AC/DC 25.07.2015


AC/DC [25.07.2015], Stadion Narodowy, Warszawa || Pomimo faktu, że w ostatnich latach do Polski zdecydowało się przyjechać wielu z wykonawców światowej czołówki, koncert zespołu pokroju AC/DC nadal ma znamiona święta narodowego. Widać to było doskonale na kilka godzin przed rozpoczęciem występu. Ulice Warszawy zostały dosłownie zalane wiernymi miłośnikami muzyków z Antypodów. Spacerując po mieście spotkałem przynajmniej pięciu Brianów Johnsonów i nieokreśloną liczbę Angusów Youngów, i muszę przyznać, że to miłe uczucie kiedy mija się tak wielu uśmiechniętych i zadowolonych ludzi.

Szkoda tylko, że nie dopisały dwie rzeczy: pogoda i obiekt koncertowy. Właściwie pal licho pogodę. Ulewny deszcz ani nie wystraszył Polaków ani nie wpłynął negatywnie na ich nastroje. Każdy piorun był za to witany chóralnymi okrzykami radości – w końcu kojarzy się on z zespołem i mógł stanowić dobry prognostyk nadchodzącego występu. Gorzej z nagłośnieniem. Naprawdę nie wiem już czyja to wina, że większość koncertów na Stadionie Narodowym brzmi jak z kilkakrotnie przegrywanej kasety magnetofonowej. Nie może to być wyłącznie wina samego stadionu, bo na przykład koncert Coldplay nagłośniony był co najmniej przyzwoicie. Z kolei Metallica i AC/DC już zdecydowanie nie… Szkoda, bo Australijczycy dali po raz kolejny popis swojego profesjonalizmu.

I o ile można narzekać na odrobinę zbyt wystudiowane elementy przedstawienia, to przyznać muszę, że koncert był fantastyczny. Od "Rock Or Bust" zaserwowanego na początek, zaraz po wybrzmieniu ciekawego intro (asteroida AC/DC zmierzająca w stronę Ziemi), po nieśmiertelne "For Those About To Rock (We Salute You)". Coraz starsi (to widać!) muzycy ciągle dają z siebie wszystko a Angus Young, jak zwykle z szelmowskim uśmiechem na twarzy, tarzał się po scenie na tle wybuchającego konfetti. Wiem, że jest to może zbyt kiczowaty element rock'n'rolla, ale trudno, ja go uwielbiam.

Również Brian Johnson nie zawodzi w kwestii swoich zdolności wokalnych, tyle że właśnie jego słychać było na koncercie najgorzej. Do niższych trybun docierało jedynie sprzężone buczenie z którego tylko na upartego dawało się wyłowić poszczególne linie melodyczne, o ile oczywiście znało się na pamięć poszczególne utwory. Mam wrażenie, że w trakcie występu starano się problem naprawić, ale nagłośnienie wokalu do końca zawodziło najbardziej. Całość prezentowała się jak bootlegowe nagranie występu sprzed dwudziestu lat, a nie o to przecież chodzi, gdy człowiek wybiera się za duże pieniądze na koncert.

Dobrze przynajmniej, że zespół jest w naprawdę wielkiej formie. Wykonanie "Whole Lotta Rosie" z wielkim gumowym manekinem kobiety o pełnych kształtach w tle sceny było porywające. Nie zabrakło również obowiązkowych "Back In Black", "You Shook Me All Night Long" czy "Highway To Hell". Nie było za to "Jack", a szkoda. Kontaktu z publicznością mógłby za to pozazdrościć Angusowi KAŻDY aktywny muzyk sceniczny. Tym bardziej żałuję, że być może ostatni już koncert AC/DC w Polsce został popsuty przez tak przyziemne sprawy jak akustyka. Podsumowując, występ był udany, tylko technika znowu zawiodła. Z mocnym wskazaniem na "znowu". [Jakub Kozłowski]