13 października 2015

Recenzja Emika "DREI"


EMIKA DREI, [2015] Emika Records || Ze Emiką zawsze kryła się mapa polityczna Europy. Wychowana w Wielkiej Brytanii, rezydująca w Berlinie artystka czeskiego (czy może raczej czechosłowackiego) pochodzenia swoją rozdartą między historycznym Wschodem a Zachodem tożsamość uczyniła głównym motywem albumu "DVA". Albumu, który miał wywindować Emikę do statusu popowej diwy z ambicjami a okazał się ostatnim nagranym dla wytwórni Ninja Tune.

Silny pierwiastek osobisty zaznaczał się już na do dziś cenionym debiucie z 2011 roku, bardziej obiecującym niż wielkim. "DVA" jednak, mając wielkie ambicje (czeskie operowe intro, piosenki tak ważne, że w książeczce zostały przez Emikę opisane) przyniosło jeszcze więcej naprawdę udanych, przebojowych piosenek, ale też jeszcze więcej przeciętnych. Problemem albumu była jego długość, aż 15 utworów i równa godzina muzyki, która zapada się pod własnym ciężarem, zwłaszcza, że nie przyniosła żadnych większych zmian w muzycznym rękopisie Emiki. Trochę ponad półgodzinne "DREI" z dziewięcioma piosenkami to na tle poprzednika odświeżająca refleksja.

Trochę szkoda, ale wydaje się, że po domniemanym niepowodzeniu "DVA", Emika stała się ofiarą wydawania muzyki własnym sumptem. Bez wsparcia Ninja Tune "Klavírní" jeszcze zwróciło uwagę przynajmniej jako ciekawostka, ale "DREI" parę miesięcy po premierze spotyka się z umiarkowanymi reakcjami i nie mówię o ich treści, lecz ilości.

Działalność Emika Records oficjalnie zainaugurował niezły instrumentalny singiel "Melancholia Euphoria", lecz to neoklasyczny album "Klavírní" nie tylko zainicjował nowy rozdział w działalności Emiki, ale i rozbudził spore nadzieje. To, co wydawało się skokiem w bok, jednocześnie sugerowało postępującą integrację jej tożsamości, zarówno na poziomie (ponad)narodowym, ale też muzycznym. Dlatego najciekawszym fragmentem "DREI" są "Miracles Prelude" i "Miracles" bezpośrednio bazujące na "Dilo 13" z "Klavirni".


Tajemniczym sposobem "Dilo 7" jest najczęściej słuchaną kompozycją Emiki na Spotify, trzema milionami odsłuchów dyskontując cover "Wicked Games" z "DVA". Ale to "Dilo 13" na moment przyniosło najbardziej śmiałą elektroniczną modyfikację klasycznej kompozycji, sugerując, że pociągnięte dalej mogłoby się przerodzić w "tradycyjną", elektroniczną piosnkę Emiki. Tak się też stało na "DREI" i jest to sympatyczny ukłon w stronę "Klavírní", ale też jedyny.

Już otwierające całość "Battles" brzmi dość twardo i ten wręcz nieociosany wydźwięk utrzymuje się aż do końca płyty. Oszczędność, melancholia i powolne tempa nie są oczywiście dla Emiki nowością, ale ostre, niewygładzone, ascetyczne brzmienia już tak. Z drugiej jednak strony wszystko brzmi tutaj znajomo, co chwilę mamy wrażenie obcowania z ciągłymi autocytatami. Najsilniejszym jednak wrażeniem jest dojmujące poczucie jednostajności, za które przede wszystkim odpowiada sama Emika i jej wokal. Nigdy nie aspirowała do miana wielkiej wokalistki, z głosem o mniejszych możliwościach nadal można zrobić sporo ciekawych rzeczy, zwłaszcza w świecie chłodnej elektroniki opierającej się na atmosferze. Problemem jest jednak charakterystyczny, ale i niezmienny sposób frazowania Emiki, niepotrafiącej uwolnić się z okowów bitu ani rozwinąć ciekawszej linii melodycznej.

Bo zapadających w pamięć melodii na "DREI" zasadniczo brakuje, przynajmniej w czołowej warstwie wokalu (bo jeśli dokopiecie się do pianina to faktycznie robi się odrobię ciekawiej, ale to znów bardziej zasługa "Klavírní", że dopiero teraz dostrzegamy u Emiki sporą klasyczną podstawę). Fajnie, że "DREI" jest albumem krótszym i bardziej kompaktowym niż "DVA", niefajnie, że brzmi jakby skrócono "DVA" akurat o tą lepszą połowę. Może to czyszczenie szuflad, może teraz "elektroniczna" Emika będzie poboczną w stosunku do tej "klasycznej" (która właśnie pracuje nad symfonią), ale z pewnością nadal nie jest to spójna Emika pomysłowo łącząca swe różnorakie tożsamości. 5.5/10 [Wojciech Nowacki]