10 kwietnia 2016

Recenzja Aurora "All My Demons Greeting Me As A Friend"


AURORA All My Demons Greeting Me As A Friend, [2016] Decca || Kulisy programu Conana O'Briena. Aurora ma za moment po raz kolejny wystąpić w amerykańskiej telewizji promując swój debiutancki album. Jak wiele ostatnio artystów i celebrytów rozpoczęła nadawanie na żywo na Facebooku z zamiarem odpowiadania na pytania swoich fanów. Upuściła jeden ze znajdujących się na talerzu przed nią owoców, opowiedziała niezręczną historyjkę o przedawkowaniu włoskich lodów czekoladowych i wreszcie wpadła w autentyczny szok, kiedy głos spoza kadru powiadomił ją, że obserwuje ją właśnie blisko 12 tysięcy miłośników.

Debiutantów trzeba w jakiś sposób zapowiadać i szufladkować, aktualnie, gdy album "All My Demons Greeting Me As A Friend" ujrzał już światło dzienne, można gdzieniegdzie przeczytać, że Aurora to ta wokalistka, która zaśpiewała w reklamie cover piosenki Oasis (ku niezadowoleniu ex-menedżera zespołu mającego ewidentną słabość do bufonów). Ale cofnijmy się o rok, gdy Aurora miała jedynie garść piosenek pisanych od wczesnych lat dziecięcych i zebranych na winylowej epce "Runnig With The Wolves" a przed jej występem na krakowskim Live Festivalu zapowiadaną ją jako nastolatkę, którą odkryła i na Twitterze poleca Katy Perry.

Wywiad w norweskiej telewizji. Aurora w przyciężkich butach siedzi na kanapie i z dziecięcym entuzjazmem opowiada, że jej hobby to kolekcjonowanie martwych owadów, z naciskiem na ćmy, choć nie bawi jej ich zabijanie. Prowadzący porusza wreszcie temat słynnego już tweeta Katy Perry, Aurora mówi, że to miło, że tak popularna piosenkarka lubi jej muzykę oraz że dodała też zdjęcie i link, bo to bardzo wygodne, po czym prowadzący zadaje pytanie czy sama Katy Perry jest jej idolką. Następuje parę sekund ciszy, Aurora zdaje się przez moment szukać w głowie w miarę dyplomatycznej odpowiedzi, ale ostatecznie mówi po prostu: "Nie".

Obserwowanie początków gwiazdy to mieszanina drżącego wyczekiwania na następne ruchy, odrobiny hipsterskiej satysfakcji i zazdrości o swoje odkrycie, ale też i obaw. Aurora Aksnes to, pomijając na razie sferę muzyczną, fascynująca i niezmiernie naturalna osobowość z pogranicza dziwnego dzieciństwa i ekscytującej dorosłości. I na szczęście ani występy w najbardziej prestiżowych amerykańskich talk-showach, ani koncerty rozpisane na całe festiwalowe lato, ani niezręcznie dobrane punkty zaczepienia względem jej twórczości nie wydają się tego zmieniać.


Klucz do twórczości Aurory jest bowiem bardzo prosty. Niebywale dojrzały talent kompozytorski oraz technicznie wymagający i perfekcyjnie okiełznany głos muszą robić wrażenie w ciele eterycznej dziewiętnastolatki, nawet jeśli muzyczne tropy nie są wcale tak odległe od tego, do czego przyzwyczaja nas skandynawski pop. Jego niepokój, przestrzenna epickość i mroźne zwichrowanie biły już z singla "Running With The Wolves", jego typową nienachalną przebojowość, wynikającą bardziej z silnej emocjonalności niż z chwytliwej melodii usłyszymy też w kroczącym "Winter Bird". Ale już "Warrior" czy pełen dziewczęcej siły i energii "Conqueor" brzmią jak muzyczny ekwiwalent young adult movies, pełen efektów specjalnych i najprostszych chwytów od których jednak nie można się uwolnić.

Wbrew zapowiedziom płyta "All My Demons Greeting Me As A Friend" nie jest wcale aż tak schizofreniczne różnorodna. Rozbuchane popowe hymny zestawione są tu jednak z kompozycjami skromniejszymi, ale często równie silnie oddziałującymi. "I Went To Far" z pastoralnym tekstem i obezwładniającymi refrenem stanowi emocjonalne centrum albumu, dlatego zaraz potem następuje minimalistyczne "Through The Eyes Of A Child", które zręcznie ulega pokusie zagęszczenia czy eskalacji. "Lucky" to po wieloma względami bardzo prosta piosenka, jakby do śpiewania podczas spaceru, niemal finałowe "Under The Water" okazuje się niepokojąco poważne, znane z epki "Runaway" zaś otwiera album i w tym kontekście funkcjonuje jako nieśpieszna rozgrzewka wokalnych możliwości Aurory. Możliwości, które najpełniej chyba rozkwitają w znów minimalistycznym i niemal tylko o wokal opartym "Home", któremu bliskie zdają się być echa klasyków 4AD.


To, że na albumie powtórnie znalazły się "Runaway" i "Running With The Wolves" okazuje się zupełnie nie przeszkadzać, oba wczesne single doskonale zapadły do całości, zwłaszcza że wśród nowych utworów znalazły jeszcze bardziej przebojowe kompozycje. Większość z reszty piosenek, które Aurora zdążyła upublicznić przed wydaniem albumu zebrane zostały jako dodatek w wersji deluxe. Jeśli popowy hiperentuzjazm podstawowej części płyty wydawać się może komuś przeprodukowany (a może), to dodatkowe utwory odkrywają prawdziwe możliwości Aurory jako artystki z łatwością wykraczającej poza bezpieczne płycizny popu. Skokiem na głęboką wodę jest pozbawione piosenkowej struktury "Wisdom Cries", jakby zarejestrowane przez podróżującą w czasie Björk. Bajecznie prezentuje się "Nature Boy", klasyk Nat King Cole'a a nawiedzonej wersji, tak odmiennej od jazzowego blichtru Tony'ego Bennetta i Lady Gagi. Wspomniany cover Oasis "Half The World Away" wyróżnia się piękną, głęboką produkcją a dzięki słowom My body feels young but my mind is very old okazuje się doskonale dopasowanym elementem świata Aurory a nie tylko piosenką z reklamy. Wreszcie akustyczna, a dla wielu pierwotna wersja "Murder Song" pokazuje jak aranżacja potrafi diametralnie zmienić wymowę utworu. Jedynie remiks "Running With The Wolves" wydaje się być umieszczony na doczepkę, ale przynajmniej przypomina jak ważną była ta piosenka dla sukcesu Aurory.

Sukcesu zasłużonego, bo "All My Demons Greeting Me As A Friend" to jeden z najciekawszych popowych debiutów ostatnich lat i z pewnością najbardziej szczery. Nie trzeba przełamywać barier gatunkowych, po kilkudziesięciu latach istnienia muzyki popularnej Aurora przypomina, że nadal wystarczyć może najprostsza kombinacja talentu i osobowości. Osobowości przełomu, płyta bowiem wydaje się lamentem nad odchodzącym dzieciństwem, ale jeszcze nie jest do końca kobiecą. 9/10 [Wojciech Nowacki]