6 czerwca 2016

Recenzja Four Tet "Morning / Evening"


FOUR TET Morning / Evening, [2015] Text || Słabość do długich, a nawet bardzo długich utworów jest okazjonalnie pięknie zaspokojona, częściej jednak może zostać brutalnie podeptana. Na każde "Djed", "My Father My King", "Again" czy "Dazed And Confused" przypada dziesiątki przegiętych rockowych suit czy wymęczonych elektronicznych miksów. Piętnasto-, dwudziestominutowa kompozycja to sztuka trudna, przez co niebezpieczna i wdzięczna zarazem. Kieran Hebden zapowiadając zatem nowy album złożony z dwóch dwudziestominutowych utworów z miejsca otrzymał dodatkowe punkty za zainteresowanie, nawet pomimo słabszej formy w jaką popadł na poprzednim "Beautiful Rewind".

"Morning Side" rozpoczyna jednak identyczny jak w przeważającej części "Beautiful Rewind" bit, relatywnie złożony, ale mechaniczny i rozczarowująco płaski. Nie ma czasu by po raz kolejny zamyśleć się nad perkusyjnymi fascynacjami Hebdena, które w ostatnich latach przynoszą raczej przeciętne niż naprawdę udane efekty. Syntezatorowa fala zapowiada bowiem nadejście zalążka melodii, niemal momentalnie przytłaczanego przez kontrowersyjny sampel wokalny. Wrogi europejskiemu uchu bollywoodzki zaśpiew wpędza słuchacza w pętle zaprzeczeń. Łatwo bowiem wytknąć kulturową stereotypowość i utrwalanie pocztówkowych obrazów, z drugiej strony pochodzenie Hebdena wytrąca ten argument z ręki.

Słuchanie "Morning Side" przypomina oglądanie pierwszego odcinka "Sense8", istnej eksplozji barwnych kulturowych stereotypów. W serialu złożyły się jednak dość szybko w sensowną i głębszą całość, wokal w "Morning Side" nie prowadzi natomiast do niczego. Trudno nie wyjść na muzycznego kolonialistę, lecz przyznać trzeba szczerze, że po prostu wokaliza irytuje. W połowie utworu zanika, kompozycje odrobinę się zagęszcza zmierzając w stronę perkusyjnej abstrakcji, sampel powraca i całość rozpływa się w całkiem przyjemnych rozbłyskach.


Dźwiękowa i dość subtelna abstrakcja jest natomiast wyjściowym punktem dla "Evening Side". Również tutaj pojawia się sampel wokalny, znacznie jednak mniej inwazyjny i dominujący, zręcznie i niemal podprogowo przeplatający się przez dość eteryczną całość. Przemkną nawet charakterystyczne niegdyś dla Four Tet dzwonki, ba, pojawi się nawet w końcu efektownie zharmonizowany rytm. Co z tego jednak, skoro nie ma tu żadnego narracyjnego uzasadnienia dla długości utworu, co znakomicie w swej czterominutowej wersji uchwycił Oneohtrix Point Never, i choć "Evening Side" jest obiektywnie przyjemniejszą częścią albumu to paradoksalnie mniej zapamiętywalną niż nieznośne "Morning Side".

Od czasów "There Is Love In You" selekcja materiału Four Tet to enigmatyczny proces. O tym, co  i z jakich powodów zostanie uhonorowane umieszczeniem na albumie, co trafi na niskonakładowy winylowy singiel, co do Badcampowej kolekcji a co skończy jako Soundclouddowy upload, wie tylko i wyłącznie sam Kieran Hebden. Może zresztą nie powinniśmy być zbytnio przywiązani do nobilitującej idei albumu. Four Tet postanowił sprawdzić się w dłuższej formie i choć ani nie poległ całkowicie, ani nie stworzył opus magnum, to wynikiem podzielił się ze słuchaczami. Intrygujący produkcyjny eksperyment za który wypada ładnie podziękować, ale częściej wracać do po macoszemu traktowanego Percussions. 5/10 [Wojciech Nowacki]