2 czerwca 2016

Recenzja Meeting By Chance "Inside Out"


MEETING BY CHANCE Inside Out, [2016] PlugAudio || Próba ucieczki przed byciem połówką Skalpela spełzła na niczym już na debiutanckim wydawnictwie "Meeting By Chance". Pod koniec 2012 roku Marcin Cichy udanie wyszedł jednak z półmroków masteringu i pracy studyjnej. Dotąd szara eminencja stojąca za masteringiem szeregu tytułów z pogranicza elektroniki, jazzu i nie tylko, dołączyła wreszcie po latach do swego kolegi Igora Boxxa w przedsięwzięciu solowej post-skalpelowej działalności. O ile jednak Pudło debiutował znacznie wcześniej i to od razu albumem wydanym w labelu, którego nazwa pada zawsze gdy mówi się o Skalpelu, o tyle Cichy wybrał drogę małych wydawnictw objawiających się na poły anonimowo tu i ówdzie na Bandcampie. Niektóre zanikły, inne doczekały się fizycznych edycji na winylu, pączkując przez ostatnie parę lat i przyprawiając o zawroty głowy każdego, kto czuje potrzebę katalogowania muzyki na Discogs.

Nadal dostępna jest debiutancka epka "Meeting By Chance", z architektoniczną precyzją łącząca wpływy ambientu i IDMu, z naturalnymi echami Skalpela, ale atrakcyjnie wyczuwalnym napięciem i podskórnie buzującym powściąganym potencjałem ku uwolnionej abstrakcji. Część wczesnych singli ostatecznie zespoliło się w "Moon Rock", gdzie do głosu dochodzi jazzowa strona fascynacji Cichego, ze śladami hiphopowej rytmiki i przebojowymi inklinacjami. Podkreśla to tylko zbiór "Moon Rock Remixes", na którym obok pierwszych artystów z Japonii pojawia się i słowacki Foolk. I choć właśnie współpraca z Japończykami okaże się stałym motywem Meeting By Chance, to mnie oczywiście najbardziej interesować będą kontakty z Czecho-Słowacją, stąd też za jeden z najbardziej interesujących i obiecujących tytułów uznać muszę singiel "Sever / Four Days", nagrany z Sárou Vondráškovou, jedną z najciekawszych młodych czeskich artystek, działającą pod szyldem Never Sol. Niedostępny już na Bandcampie, ale do darmowego pobrania ze strony Denovali Records.

Zniknął też zbiór "Meeting Illegal Art" i można domyślać się z jakich powodów. Twórczo-wydawniczy chaos okresu burzy i naporu przyniósł jednak nie tylko szereg tytułów (dodajmy jeszcze choćby ambientowo-abstrakcyjną epkę "IIII", niemal taneczne "Conversation" czy eteryczną współpracę z Teklą Mrozowicką na albumie "Prominences"), ale przebudzenie Marcina Cichego jako niezwykle płodnego i intrygującego solowego artysty. Być może również temu właśnie zawdzięczamy powrót Skalpela, ważne jednak, że parę miesięcy po "Delirium", kolejnej płycie Igora Boxxa, również Meeting By Chance wydał pierwszy oficjalny album. A w świetle powyższego można było oczekiwać nie tylko artystycznej stabilizacji, ale i odważnego debiutu.


"Inside Out" brzmi jak muzyka wyszeptywana prosto do ucha, która jednocześnie delektuje się każdym pojedynczym dźwiękiem. Na poły anonimowe żeńskie wokalne przemykają na granicy oddechu i szeptu, wydaje się, że przeplatają dziewięć kompozycji zaznaczając swą ciągłą obecność, w istocie jednak pozostają wręcz efemeryczne i nie zmieniają instrumentalnej wymowy albumu. Instrumentalnej, choć tak zwiewnej i ulotnej, że oddaje to nawet część tytułów kompozycji.  Niektóre można wyróżnić dzięki bardzo subtelnym wahnięciom, bardziej jazzujący "Birdman" zbliża się do Skalpela, w "Dream On" słychać echa trip-hopu i elektronicznej estetyki lat dziewięćdziesiątych, "KOI" mogłoby funkcjonować jako rozespany utwór Jaga Jazzist lub Bonobo. Meeting By Chance w pigułce to już otwierające całośc "Crossroad", dopieszczające każdy najmniejszy dźwięk, nu-jazzowo punktowane, stopniowo nabierające intensywności, ale zamykające się w ledwie trzech minutach. Ale wszystko powyższe to właśnie ledwie wahnięcia niezwykle ulotnej całości. Niekoniecznie jednak kruchej, w "Inside Out" kryje się bowiem siła, nie agresywna, lecz wręcz medytacyjna.

Tak samo wrogiem medytacji, jak i "Inside Out" jest jednak rozproszenie. Łatwo stracić uważność, myśli mogą ześlizgnąć się po muzyce Meeting By Chance w tym wydaniu. Pięknie brzmiąca i bezbłędnie wyprodukowana płyta jest zatem debiutem trudnym, kompozycyjnej odwagi można się tu jedynie domyślać a dla tych, którzy nie zetknęli się jeszcze z Marcinem Cichym, może to być mylący pierwszy kontakt. "Inside Out" tymczasem już doczekało się następcy w postaci nowej płyty "Changes", pozostaje zatem jedynie obserwować. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]