19 października 2016

Recenzja Bon Iver "22, A Million"


BON IVER 22, A Million, [2016] Jagjaguwar || Nie, oczekiwany trzeci album Bon Iver nie przynosi ani zjawiskowego pieśniarstwa, ani rewolucyjnego zastosowania szeroko rozumianej elektroniki, ani epokowo istotnej liryki, ani żadnej imponującej dekonstrukcji folkowego etosu. Ale ta chaotyczna, przereklamowana i kompozycyjnie przeciętna płyta, dzięki rozlicznym trikom i warstwom interpretacyjnym, staje się może nie najlepszym, ale jednak najciekawszym albumem Justina Vernona.

Bon Iver paradoksalnie bowiem praktycznie się nie rozwija. Vernon debiutował jako songwriter już ukształtowany i być może od początku świadomy związanych z tym ograniczeń. Klasyczny motyw folkowego pieśniarstwa wystarczył akurat na jeden album, późniejsze drastyczne różnice między kolejnym płytami wynikają wyłącznie ze sfery aranżacji, produkcji, kreowania otoczki i atmosfery, ale nie z poziomu kompozycji. Ten pozostaje zasadniczo niezmienny, z wahnięciami delikatnie na plus ("Bon Iver") lub, jak tym razem, delikatnie na minus. Rozwój zaś w owej sferze aranżacyjno-produkcyjnej jest znacznie bardziej ewolucyjny niż się wydaje.

Na debiutanckim albumie "For Emma, Forever Ago" znalazło się praktycznie wszystko to, co od tego czasu stanowić miało każdą niemal kompozycję Bon Iver. Płaczliwe wokale, ładne i ciepłe melodie, brzmiące komfortowo, ale nijak wyjątkowo. Ot, alternatywnie folkowy standard, atrakcyjnie okraszony kontekstem nagrywania w chacie na odludziu po serii osobistych porażek. Już wtedy w całej okazałości objawione zostały wszystkie chwyty kompozycyjne Vernona, zarówno na utwory żywsze, jak i bardziej minimalistyczne. Już wtedy też pojawiły się gry z niejednoznaczną strukturą piosenek. Ba, nawet auto-tune rozbrzmiał na moment w "The Wolves (Act I and II)". Każda z tych kompozycji mogła by pojawić się na każdym z późniejszych albumów Bon Iver, podanie ich w tradycyjnej folkowej formie wystarczyło tak na debiutancką płytę.

Opakowywanie folkowego pieśniarstwa, naturalnie przecież ograniczającego, w nowe, atrakcyjne a przynajmniej inne formy wydaje się być największą siłą Bon Iver. Drugi album nie przyniósł przecież żadnych zmian w kompozycjach poza poprawą ich zapamiętywalności, bo w przeciwieństwie do piosenek z "For Emma, Forever Ago" parę singli z "Bon Iver, Bon Iver" naprawdę zapadło w pamięć. Podobnie jak soft-porno aranżacja "Beth/Rest" z ejtisowym saksofonem i midi-klawiszami. Bogatsze aranżacje, dęciaki, syntezatory, odważniejsze zastosowanie gitary elektrycznej, wokalne modulacje, to wszystko to właśnie zręczne ciekawostki przykrywające kompozytorską rutynę. Na "Bon Iver, Bon Iver" istotnie szczytującą, na "22, A Million" poważnie szwankującą, tym większa zatem potrzeba nowych ciekawostek.


Pomijając jednak zasłonę dymną w postaci dziecinnej typografii tytułów "22, A Million" to przede wszystkim szczątkowe kompozycje gęsto podlane chaotycznym produkcyjnym sosem. "22 Over Soon" brzmi jak typowa piosenka Bon Iver, ale zredukowana do postaci nawet nie trzyminutowego intra. "715 Creeks" to wyłącznie niezmiernie irytujący auto-tune'owy wokal i napisana na kolanie melodia, zaś choćby tekst do "45" to praktycznie jeden wers, daleki od bycia w jakikolwiek sposób znaczącym, upstrzony chaotycznymi i przypadkowymi dźwiękami. Końcówka tej bardzo krótkiej zresztą płyty zlewa się w dość bezkształtną całość, by podsumował ją "1000000 Million", ot, niezmiernie dla Bon Iver standardowa piosenka zaaranżowana na pianino i spokojnie mogąca się znaleźć na każdym z poprzednich albumów. Jako jeden z ich słabszych momentów.

Najbardziej standardowe fragmenty znajdują się w jego centrum w postaci "29 Strafford Apts" oraz "666 Cross", lecz i tak każdy z nich na swój sposób zostaje uszkodzony, a to nieprzyjemnym wokalnym efektem, a to zaskakująco brudną produkcją, a to kompozycyjnym niedopracowaniem. Autentycznie najciekawszym utworem na "22, A Million" pozostaje zatem "10 Death Breast" z twardym elektronicznym bitem, całkiem efektownie podkreślony dęciakami, grubo modyfikowany w warstwie wokalnej, lecz chyba jako jedyny nie tylko się wyróżniający, ale i sprawiający wrażenie przynajmniej zmierzania w jakimś kierunku.

Symbole, numerologia, ezoteryka czasów postinternetowych, okładka pełna pomysłów na tatuaże, chaotyczne aranże, brudna produkcja, szczątkowe melodie, zepsute piosenki. Za wielością warstw i pól do interpretacji kryje się jednak słabiutkie jądro. A jednak do "22, A Million" łatwo się powraca, być może w poszukiwaniu ukrytego sensu, być może z uśmiechem z jakim oglądalibyśmy rysujące dziecko lub nastolatka odkrywającego nowe filtry w Snapchacie. Sedno pozostaje tożsame, Bon Iver naprawdę niewiele się zmienia, ale docenić trzeba to, jak efektownie stara się to ukryć. 5.5/10 [Wojciech Nowacki]