12 czerwca 2017

Recenzja Leonard Cohen "You Want It Darker"


LEONARD COHEN You Want It Darker, [2016] Columbia || Śmierć Leonarda Cohena w najmniejszym stopniu nie zmieniła odbioru "You Want It Darker", płyty, która okazała się być ostatnią w dorobku kanadyjskiego Żyda, barda, poety, mnicha. Nie doszło tu, jak w przypadku "★" Bowiego, do nagłego ujawnienia się nieznanych wcześniej pól interpretacyjnych. Z własnym wiekiem i śmiertelnością Cohen mierzył się na każdej z jego ostatnich płyt, "You Want It Darker" zatem było i nadal jest przede wszystkim zwieńczeniem trylogii, którą Cohen powrócił podtrzymując swą ciągłą aktualność i przyćmiewając tak nieudane próby znalezienia swojego miejsca na początku XXI wieku jak "Ten New Songs".

Cohen zrehabilitował się na płycie "Old Ideas" ciepłą, prostoduszną oszczędnością. Pojawiły się tam tropy bluesa czy dansingowego szansonu, ale album i tak brzmiał jak nagrany z perspektywy werandy z widokiem na ogródek. Niemal całkowicie zniknął automat perkusyjny a rachityczne syntezatory z "Ten New Songs" wreszcie ustąpiły żywym instrumentom. Skromność kompozycji bliska była szkicowości, ale z pełnym potencjałem rozwinięcia się w pełnoprawne, bogate brzmieniowo kompozycje. Potencjałem, który paradoksalnie najjaśniej rozbłysł w utworze "Darkness", gdzie noirowy klimat tworzył zadziorną i autentycznie chwytliwą piosenkę. "Popular Problems" było zaś w prostej linii kontynuacją "Old Ideas", płytą lepszą, bardziej urozmaiconą i z większą ilością punktów zaczepienia. Więcej elementów i motywów, od bossanovy przez country po folk, rozpostarte jednak było symbolicznie w obrębie płyty nie naruszając typowej cohenowskiej skromności.


"You Want It Darker" spaja trylogię wyrastając w pewnym sensie z "Darkness" i ujednolicając brzmienie "Popular Problems". Album jest nadal oszczędny, ale przy tym skupiony, w czym zapewne spora też zasługa syna artysty, Adama Cohena, który płytę gustownie wyprodukował. Bardzo często kompozycje opierają się tylko na silnej linii basu z wplecionymi a to skrzypcami, a to pianinem, a to chórem. W utworze tytułowym to właśnie chór wydaje się najsilniejszym elementem piosenkotwórczym i nośnikiem melodii ponad którą Cohen snuje swoją śpiewaną poezję. Muzyczna skromność "You Want It Darker" jest dojmująca, nie ma tu aranżacyjnych wygłupów i mrużenia oka do słuchacza, nie ma też tak jednoznacznie jak na "Popular Problems" chwytliwych fragmentów. Całkiem przebojowo wypada jednak "On The Level", w którym powraca nieszczęsna Sharon Robinson, odpowiedzialna za katastrofę "Ten New Songs" do tego stopnia, że umieściła się i na okładce tamtej okropnej płyty. Tutaj na szczęście powściągnęła swoje ambicje a piosenka z jej udziałem nabiera nawet lekko gospelowego charakteru. Najbardziej piosenkowo prezentuje się najpełniejsza i niemal finałowa kompozycja "Steer Your Way", ważność albumów Cohena nie polegała jednak nigdy na ich najbardziej oczywistych fragmentach. Dusza "You Want It Darker" leży w utworze tytułowym, w "Treaty", będącym niemal starczą odpowiedzią na "Hallelujah" i nawiązaniem do "Nevermind" z "Popular Problems", czy w końcowej smyczkowej repryzie.

Ze śmiercią i starością Cohen flirtował już od dawna, ten wymiar "You Want It Darker" nie jest więc ani zaskakujący, ani tajemny, choć tym razem brakuje tu humoru i autoironii "Popular Problems". Śmierć jest po prostu faktem, emocjonalnie dość obojętnym, co zgodnie z tytułem dla większości wydawać może się niepokojąco mrocznym podejściem. Ale Cohen mniej lub bardziej otwarcie przemyca tu oznaki zwyczajnego ludzkiego zwątpienia, dzięki czemu, choć bez żartobliwości, z płyty emanuje spokojne ciepło. Liczne dosłowne odniesienia do tradycji judeochrześcijańskiej sugerują raczej lekki konflikt niż syntezę poglądów Cohena w ostatnich latach raczej dość ostrożnie wypowiadającego się o własnym buddyzmie. Hineni, Hineni / I'm ready, my Lord z "You Want It Darker" wydaje się być jednoznaczną deklaracją, ale już w "Treaty" i "If I Didn't Have Your Love" mnogość religijnych znaczeń zakamuflowana jest pod postacią miłosnych piosenek. Trudy filozofii zen pojawiają się w "On The Level": Now I'm living in this temple / Where they tell you what to do / I'm old and I've had to settle / On a different point of view / I was fighting with temptation / But I didn't want to win / A man like me don't like to see / Temptation caving in. Na progu starości to właśnie chrześcijański komfort zaświatów wydaje się być tak kuszący, zwłaszcza w obliczu pozornie zgorzkniałego buddyjskiego stoicyzmu: When I turned my back on the devil / Turned my back on the angel too. Droga prowadzi jednak właśnie tędy, w opuszczeniu gry, co jest wątkiem kontynuowanym przez Cohena w "Leaving The Table" (There’s nobody missing / There is no reward). Słowa I guess I'm just / Somebody who / Has given up / On the me and you / I'm not alone mogą zatem oznaczać zarówno odwrót od idei Boga i konfrontacji z nim, jak i zapewnienie, że potocznie nihilistyczna ścieżka buddyzmu nie oznacza bynajmniej samotności ("Traveling Light").

Dosłownie i zdecydowanie drogę poprzez życie, śmierć, ból, prawdy i filozofie Cohen po raz ostatni wyśpiewuje w mocnym i budującym "Steer Your Way", choć po ludzku pozwala sobie jeszcze na klamrę lekkiego żalu i zwątpienia w "String Reprise / Treaty". Jedyny zaś żal jaki pozostaje nam po wysłuchaniu "You Want It Darker" nie dotyczy bynajmniej śmierci Leonarda Cohena w wieku 82 lat, lecz poczucia, że jeśli jakiś muzyk zasłużył na literacką nagrodę Nobla to raczej nie jest to Bob Dylan. 8/10 [Wojciech Nowacki]