14 sierpnia 2017

Recenzja Arcade Fire "Everything Now"


ARCADE FIRE Everything Now, [2017] Sonovox || Reakcje na nowy album Arcade Fire wydają się być dość histeryczne, ale w gruncie rzeczy pobrzmiewa w nich pewna satysfakcja, jakby wreszcie puściły zapory zabezpieczające niedotykalnych dotąd Kanadyjczyków przed krytyką. Właściwie dobrze się stało, że ci sami którzy wynosili Arcade Fire na piedestały teraz się od nich odwracają, nie grozi im bowiem choćby uświęcony status U2. Po części mamy też do czynienia z szokiem spowodowanym objawieniem, że nie jest to wielki zespół wydający jeden wielki album za drugim a każdy epokowy i koncepcyjny. Niemal cztery lata temu podsumowując recenzję "Reflektor" pisałem: Teraz mam nowe oczekiwania, marzyło by mi się otrzymać od Arcade Fire po prostu zwyczajny album, bez ambicji, bez przekraczania kolejnych granic i możliwości, bez wielkich obietnic, ale z bez wyjątku świetnymi kompozycjami. I temu właśnie bliskie jest "Everything Now".

Oczywiście, tu też mamy pewien koncept, narracyjność, mniej lub bardziej, ale celowo niezręczny marketing (który pogrywa właśnie z ideą marketingu i promocji, stąd tytuły piosenek na kształt log sponsorów czy książeczka w formie supermarketowej gazetki). Ale zarzuty o bycie albumem z przegrzanymi ambicjami przy jednoczesnym niedostatku dobrych kompozycji nie mają sensu, bo taką właśnie płytą był już "Reflektor".


"Everything Now" nie jest ani mniej, ani bardziej pastiszowe i pogrywające ze stylistykami niż "Reflektor" i "The Suburbs". Bez przesady też z tą Abbą, o tym, że Arcade Fire doskonale panują nad barokowym, tanecznym popem wiemy już przynajmniej od "Sprawl II". Pierwsza połowa płyty to ciąg naprawdę fajnych, chwytliwych kompozycji. "Everything Now" - "Signs Of Life" - "Creature Comfort" to dokładnie takie Arcade Fire jakiego powinniśmy oczekiwać, bogate, ozdobne, ale zaskakująco lekkie, ani przesycone, ani przesadzone. Win Butler wypełnia te piosenki licznymi słowy, ale nie są prześpiewane w sensie tłamszenia muzyki i nie irytują eksponowaniem wokali. Ciężko zdecydować, który z tych utworów jest najlepszym, wcale niekoniecznie skłaniam się ku tytułowemu. Jasne, nie słyszymy tutaj niczego nowego, ale każdy z trzech wymienionych jest równie wciągający i angażujący.

Nawet pastiszowa reggae-drobnostka "Peter Pan" wydaje się być tutaj na miejscu. Jeśli weźmiemy pod uwagę skupioną różnorodność albumu i jego przebojowość, to "Everything Now" okazuje się znacznie lepszą płytą Gorillaz niż nieszczęsne "Humanz". Druga jej połowa wyraźnie jednak traci na sile i zgodzić się trzeba, że oferuje kilka najbardziej bezbarwnych, pozbawionych pomysłu i po prostu nudnych piosenek w karierze Arcade Fire ("Good God Damn", "We Don't Deserve Love", choć tu przynajmniej pojawia się próba kreacji zupełnie nowego dla grupy, lekko krautowego brzmienia oraz "Electric Blue", co boli szczególnie, bo jest to niestety jedyna tutaj piosenka w której za pierwszoplanowy wokal odpowiada Régine Chassagne). Zdecydowanie warto jednak dać szanse "Chemistry" i "Put Your Money On Me", bo obie, choć w różny sposób, nawiązują do ejtisowego Bowiego i zabawności początku płyty.

Wystarczy zredukować presję oczekiwań, podejść do Arcade Fire nie jak do wielkiego, pokoleniowego, godnego Grammy zespołu, lecz jak do zespołu zwyczajnego, dla którego dziwnym i nienaturalnym wręcz byłoby jeśli jego pięć studyjnych albumów utrzymywało równie wysoki epokowy poziom. "Everything Now" to płyta odświeżająco mniejsza w skali, wyrugowana ze zbędnych ambicji i jak na Arcade Fire wyjątkowo bezpretensjonalna. Powtarza te same błędy co "Reflektor", ale w zwięźlejszej i lekkostrawnej formie. Wydaje się, że podobnie jak "Arcade Fire EP" skromnie otwierało indie-barokową trylogię kontynuowaną na "Funeral" i "Neon Bible", to "Everything Now" niczym naprawdę sympatyczny dodatek wieńczy trylogię taneczną "The Suburbs" i "Reflektor". 7.5/10 [Wojciech Nowacki]