4 lutego 2018

Bohemofilia #35


Za swój debiutancki album "The Escapist" zyskał Boris Carloff szereg nagród i chwilową uwagę miejscowej krytyki. Jako projekt czysto niemal studyjny i zdecydowanie producencki niekoniecznie przełożyło się to na zwiększone zainteresowanie publiczności. Wydanej pod koniec zeszłego roku trzeciej już płyty "The Solipsist" nie znajdziemy na stronie internetowej artysty, jego Soundcloud zatrzymał się na etapie promowania debiutu. Trudno powiedzieć, czy jest to roztargnienie, przejaw samokrytycyzmu, czy może Carloffa naprawdę interesuje, zgodnie z tytułem płyty, tylko samotnicza praca w studiu. Przyznać trzeba, że "The Solipsist" rodzi rozliczne skojarzenia, zarówno muzyczne, jak i wokalne, ale aby uniknąć tych bardziej oczywistych wspomnieć lepiej raczej o When Saints Go Machine. Niemniej, jest to kolejny przykład na to jak komfortowo w Czechach czuje się elektronika.


Olbrzymią porcją owego komfortu i kreatywności współczesnych czecho-słowackich producentów elektroniki jest imponująca kompilacja "XION". Dwadzieścia pięć utworów kompleksowo mapuje dzisiejszą scenę przy pomocy tego niekomercyjnego projektu za którym stoi platforma Space Is Only Noise. Techno, house, ambient, garage, muzyka eksperymentalna, wszystkie niemal barwy i temperatury elektroniki a wszystko to wyłącznie utwory nigdzie indziej niewydane. Niektórych wykonawców już znamy: HRTL, Smeti, Aid Kid, Isama Zing, Subject Lost, ale to ledwie część tego wielkiego wyboru. Początkowo może się wydawać się złudnie jednorodny, ale szczególnie w drugiej połowie subtelnie odsłania radykalnie różne odcienie. Kompilacji słucha się znakomicie przy każdej okazji, od poniedziałku w pracy po wieczorny relaks. Z lekkim zażenowaniem przyznać muszę, że choć propaguję wyższość czeskiej muzyki, to jednak gdy usłyszałem tu fragment w języku czeskim to złapałem się na lekkim zaskoczeniu, bo rzecz brzmi prawdziwie światowo.



Dream-pop bywa podchwytliwy, zwodniczy, podstępnie prowadzący rozmarzonych słuchaczy na manowce. Debiut Billow zgodnie z tytułem jest mapą, która wskazuje zaskakującą, lecz właściwą drogę pośród mylących tropów, stereotypów i przekonań. Eteryczny wokal z łatwością można wyobrazić sobie na tle shoegaze'owej ściany gitar, muzyka Billow opiera się jednak dwóch prostych, lecz równie frapujących elementach. Gitara, jej minimalizm, akustyczny wydźwięk i zwichnięta melancholia przypominają emotroniczną scenę z początku wieku z pogranicza laptopowej elektroniki i post-rocka (Hood, The Notwist) oraz sposób w jaki nawiązywało do niej choćby nasze Old Time Radio. Z drugiej strony mamy tutaj syntezatory, które nie są ani szumem tła, ani efektownym dodatkiem, lecz pełnoprawnym spoiwem muzyki Billow. Zespół miejscami z łatwością osiąga post-rockową progresję a sypialniany charakter materiału traktować należy z przymrużeniem oka, wyprodukowany jest bowiem znacznie lepiej niż chciałaby tego etykieta lo-fi. "Maps" pobrać możecie za darmo, zachętą powinny być też polskie akcenty (materiał powstał częściowo w Warszawie), ale jest to modelowy wręcz przykład muzyki idealnej do słuchania z kasety. Najlepiej nakładem oficyny Z Tapes, której żywo kibicujemy.


A skoro znów mowa o tym niezwykle żywotnym w Czechach fenomenie jakim jest shoegaze, nie sposób nie wspomnieć o nowej płycie DIV I DED. Debiut "Born To Sleep" podobał nam się bardzo, z niekłamaną przyjemnością trzeba odnotować zatem, że pomimo roszad personalnych za mikrofonem, nie ma na "Transformation" żadnych większych zmian. Poza tym, że hipnotyzujące wokalno-gitarowe unisono jest jeszcze bardziej melodyjne, pozytywne, w wymowie wręcz euforyczne. Owszem, czasem zgrzytnie trochę noise'u, czasem pojawi się cytat z post-punkowego chłodu, ale "Transformation" faktycznie sprawia, że nieznośnie wręcz pragnie się usłyszeć ten materiał na żywo. I nie, mój entuzjazm nie wynika z tego, że na okładce pod filtrem o wrażliwości wczesnych lat dziewięćdziesiątych znajduje się kot.


Duet Kalle rzutem na taśmę zdołał jeszcze zdobyć tytuł czeskiego albumu roku magazynu Fullmoon. Debiut "Live From The Room" swego czasu narobił sporo zamieszania na alternatywnej scenie, zważywszy na to, że było to wydawnictwo po domowemu zarejestrowane i wydane. Nie chodziło jednak o przypadkowych muzyków, Kalle są jednocześnie połową zespołu Nod Nod, który zdobył sobie nawet jeszcze większe uznanie. "Saffron Hills" ma znów na okładce lisa, ledwie rysują się tam górskie kontury, całość spowija mglista szaro-zielona barwa i faktycznie mało co tak trafnie oddaje muzykę Kalle. Najwyraźniejszym jej elementem nadal jest w oczywisty sposób kojarzący się głos wokalistki, ale rockowa melancholia ma się tu ewidentnie dobrze.


Senna, choć niepokojąca mgiełka melancholii to zupełnie nie jest zaś przypadek płyty, nomen omen, "Štěstí". Nauzea Orchestra być może tak do końca szczęśliwa nie jest, ale powinna pogratulować sobie żonglerki rockowymi estetykami. Mamy tu i swansową noise'ową motorykę, i trąby niemal tak piekielne jak nasza Merkabah, i amerykańskie indie, i bagienne echa southern-rocka. Ale, co ciekawe, wszystko to ujęte jest przez pryzmat czeskiego (pop-)rocka.


[Wojciech Nowacki]