Cieszy zbliżający się i wyczekiwany już niemal od dekady powrót Islandczyków z Seabear. Oczywiście w międzyczasie do śledzenia mieliśmy karierę solową urokliwej Sóley, kolejny autorski album wydał też Sin Fang. "Sad Party" to zaktualizowana na dzisiejsze potrzeby emotronika przełomu wieków, z silnym naciskiem na żywe instrumenty i pełno produkcyjnych ciekawostek. Same kompozycje trochę się ze sobą zlewają, ale przynoszą sporo komfortu, wielkie zaś nadzieje rozbudza ambientowy, instrumentalny początek.
Rozedrganej kruchości FKA twigs można było się spodziewać, największą wartością jej drugiego albumu, ale też i zaskoczeniem, jest jednak pieśniopisarstwo wreszcie dorównujące charakterystycznie zjawiskowej produkcji. "Magdalene" jest w pełni świadoma swej efektowności, ale dawkuje ją umiejętnie i bez popisywania się. Każdy usłyszy tu coś innego, mnie zaskakują luźne skojarzenia z "Amnesiac", w każdym razie, jeśli "LP1" stawiało wiele pytań o FKA twigs, to ta płyta wreszcie udziela pierwszych odpowiedzi.
Max Cooper wydaje nowe single niemal nieprzerwanie, ciężko rozpoznać, czy pochodzą one z aktualnego albumu, czy już z następnego. W istocie, wydaje się, że albumy w jego przypadku tylko podsumowują i gromadzą kolejne kompozycje, jako odrębne całości przemijając dość niezauważalnie. Już "One Hundred Billion Sparks" rodziło pewne wątpliwości, zdecydowanie zaś za długie "Yearning For The Infinite" tylko je potwierdza. Czegoś w jego elektronice brakuje, wyraźnie staje się tylko podkładem pod niezaprzeczalnie atrakcyjne wizualizacje, rumieńców zaś nabiera wtedy, gdy pozwala sobie na odrobinę niepokoju i wkroczenie na odważniejsze terytoria techno.
Max Cooper wydaje nowe single niemal nieprzerwanie, ciężko rozpoznać, czy pochodzą one z aktualnego albumu, czy już z następnego. W istocie, wydaje się, że albumy w jego przypadku tylko podsumowują i gromadzą kolejne kompozycje, jako odrębne całości przemijając dość niezauważalnie. Już "One Hundred Billion Sparks" rodziło pewne wątpliwości, zdecydowanie zaś za długie "Yearning For The Infinite" tylko je potwierdza. Czegoś w jego elektronice brakuje, wyraźnie staje się tylko podkładem pod niezaprzeczalnie atrakcyjne wizualizacje, rumieńców zaś nabiera wtedy, gdy pozwala sobie na odrobinę niepokoju i wkroczenie na odważniejsze terytoria techno.
Mono to grupa, która zredukowała post-rock do jego kontrastującego monumentalizmu, ale też sprowadziła go do dość przewidywalnej nudy. Razem z szeregiem innych epigonów
[Wojciech Nowacki]