26 lutego 2012

Relacja z koncertu M83 20.02.2012


M83 + Bartosz Szczęsny [20.02.2012], SQ Klub, Poznań || Kolejna wizyta M83 w Polsce rozpoczęła się wyjątkowo nieszczęśliwe. Polskie wiecznie remontowane drogi zwiodły objazdem podróżujący autobus prosto pod wiadukt pod którym nie mógł się zmieścić. Utknął autobus, utknął zespół, na szczęście nikomu nic się nie stało, lecz utknęli również w rozpaczy wszyscy, którzy wybierali się na koncert M83 w Warszawie. Pod znakiem zapytania stanęła również wizyta w Poznaniu, organizatorzy jednak stosunkowo szybko potwierdzili, że plan nie ulega zmianie.

Nieczęsto support bywa wydarzeniem oczekiwanym, a nie tylko irytującym wypełniaczem na przeczekanie. Na występ Bartosza Szczęsnego szczerze wyczekiwałem, zwłaszcza po zapoznaniu się z wydaną w 2010 roku EP-ką „Beyond Midnight”, będącą bardzo udanym miksem muzyki tanecznej, electro i doskonałego house'u. Set udał się niezwykle, angażując dość tłumnie już napływającą publiczność. Zaprezentowane zostały i nowe utwory, jednak najbardziej porwał ciemny i mocny „Battleships” ze wspomnianej EP-ki, dostępnej, na marginesie, do ściągnięcia ze strony labelu brennnessel.

Po raz kolejny wypada pochwalić organizatorów koncertów w SQ Klubie za punktualność i trzymanie się, plus minus oczywiście, ustalonej rozpiski czasowej. M83 pojawiło się na scenie i natychmiast zabrzmiały dźwięki utworu, żadna niespodzianka, „Intro”. Okazało się, po pierwsze, że partie Zoli Jesus i wszelkie żeńskie wokale w następnych utworach wykonywała bliżej niezidentyfikowana dziweczka, po drugie zaś, że stanowczo szwankowało nagłośnienie, zbyt mało wydajne, by przejrzyście oferować epickie brzmienie M83. Sam Anthony Gonzalez wydał się od początku spięty, nic dziwnego, zważywszy na wydarzenia poprzedniego dnia. Otwarte zatem było pytanie, cze nie odbije się to na jakości koncertu.

Tymczasem już jako trzeci utwór w kolejności zabrzmiało „Kim & Jessie”, Gonzalez ośmielił się z podziękowaniami, a widownię porwał „Reunion” z ostatniej płyty. Wielkim plusem koncertu okazało się umiejętne balansowanie M83 między utworami typowo elektronicznymi a żywym, zespołowym graniem. Mieliśmy zatem i beztroskie piosenki, i taneczny house, co doskonale konstruowało dramaturgię całego koncertu.

Lekko cygański „Year One, One UFO” również wyróżniał się na tle całego zestawu, złożonego jednak przede wszystkim z utworów z „Hurry Up, We’re Dreaming” oraz „Saturdays=Youth”. Nowe utwory, czasem ciążące przecież na płycie, bardzo dobrze wpisały się w koncertowy puls, cieszył „New Map”, epicko zabrzmiało rozciągnięte „Wait”, do tańca zachęcił „Reunion”. Publiczność nie zawiodła - nie dość, że przybyła licznie, zdecydowanie więcej niż na grudniowym Junior Boys, to reagowała żywo i spontanicznie. Nic dziwnego, wspomniana już doskonała dramaturgia koncertu nie pozwalała się nudzić, M83 bowiem niezwykle umiejętnie operowało bajkową sennością z jednej strony, i nowoczesną tanecznością z drugiej. Szkoda jednak, że tak pełny i bogaty dźwięk gubił się w niewielkich przestrzeniach klubu, pod tym względem chyba jednak nie do końca przygotowanego do pewnego rodzaju koncertów.

Przedostatnim utworem zasadniczego setu było „Midnight City”. Najlepsza, już bez wątpienia, piosenka zaszłego roku rozpętała prawdziwe szaleństwo. Słuchając tak ekstatycznego utworu nie można się zdecydować, czy tańczyć, czy płakać ze szczęścia, najlepiej zatem robić obie te rzeczy na raz. Pełni szczecią dopełnił zaś utwór ostatni, już na bis, mianowicie koncertowy faworyt jakim jest bezwstydnie taneczny „Couleurs”. Podsumowując, już teraz można mówić o jednym z koncertów roku, niezwykle udanym pod wieloma względami. Prawdziwą radość sprawił jednak widok Anthonego Gonzaleza, autentycznie szczęśliwego i zrelaksowanego. Jeśli jako poznańska publiczność potrafiliśmy sprawić, że zapomniał o wcześniejszych polskich stresach, to tym większa była przyjemność po naszej stronie. [Wojciech Nowacki]