JAMES BLAKE Assume Form, [2019] Polydor || Po klasycznym dla siebie otwarciu albumu i dwóch utworach, w których Blake odnajduje się raczej w roli akompaniującego hip-hopowi ducha, następuje moment faktycznego przejaśnienia. Z towarzyszeniem smyczków Blake powraca na pierwszy plan w "Into The Red", prostolinijnej i bezpośredniej piosence miłosnej, nagle jednak nabiera ona pozytywkowo-björkowego charakteru, jednocześnie stając się stopniowo bardziej optymistyczną i, hmm, weselszą. Co w kontekście wizerunku "smutnego chłopca" potwierdza, że "Assume Form" w istocie jest jego najbardziej pozytywnym dokonaniem.
Z medialnymi kontekstami trzeba jednak postępować ostrożnie, James Blake NAPRAWDĘ jest bowiem "smutnym chłopcem" i o problemach z depresją i zaburzeniami lękowymi zaczął bardziej otwarcie mówić właśnie przy okazji tejże płyty. Ups. Zamiast wręczać nam prosty klucz interpretacyjny do Jamesa Blake'a sprawę to raczej komplikuje. Pojawia się niechciane pytanie na ile możemy tej płycie ufać? Czy autor naprawdę z pomocą naprawdę fajnej dziewczyny (vide: "The Good Place") depresję pokonał czy to może jeden z tych momentów, gdy depresja symuluje jakieś, jakiekolwiek uczucie i dochodzi nie do myślenia, lecz odczuwania życzeniowego? "Assume Form" mimo, że przepływa od melancholii przez nadzieję po ukontentowanie muzycznie topi jednak wszystkie te emocje w jednorodnym nastroju, jednym tempie i jednolitej całości. Czyżby więc Blake odseparował się od tego, co wydaje mu się że powinien odczuwać? I tu stajemy się świadomi własnego cynizmu, bo choć sam Blake się do niego przyznaje to przecież jest to typowo krzywdzące podejście wobec osób w mentalnymi problemami. Czyżby zatem lepiej o nich nie mówić? Ale wiemy przecież, że zawsze lepiej jest mówić.
Everything is about me / I am the most important thing / And you really haven't thought all those cyclical thoughts for a while? to nie apoteoza egoizmu, ale idealny opis mechanizmu zaburzeń lękowych, gdy pętle myśli skupiają się na sobie w niemal absurdalny sposób. Pasuje zatem wyśpiewanie ich w niezwykle radioheadowej piosence, "Don't Miss It" swym pięknie ponurym pianinem tak bliskie jest neurotycznym mistrzom, że w finale wydaje się być niemal wprowadzeniem do "Pyramid Song". Innym spośród najlepszych utworów jest "Where's The Catch?" gdzie podobnie eksperymentalnie zapętlone pianino idealnie i gustownie łączy się z hip-hopem i typowo dla Blake'a bajeczną produkcją. Zapamiętywalnych refrenów raczej jednak na "Assume Form" nie znajdziemy, tanecznej elektroniki już natomiast z pewnością. Album jest lepszy, ale jednocześnie i na swój gorszy od "The Colour In Anything", bo choć bardziej skupiony i zdecydowanie krótszy, to jednak z tamtej masywnej płyty łatwiej było wykroić wyróżniające się kompozycje i z miejsca satysfakcjonujące fragmenty. Elementu intrygi i przebojowości nie można jednak odmówić "Barefoot In The Park" w którym gościnnie pojawia się Rosalía nadając kalifornijskiemu życiu Blake'a stosownie latynoskiego posmaku.
Ćwiczenia z bycia Samem Smithem też się tu pojawiają, na szczęście nie jest ich tutaj wiele. Głos Blake'a zaskakująco wciąga, nawet z całkiem kojącym efektem i coraz łatwiej zrozumieć, dlaczego jego twórczość spotykać się może z entuzjazmem często znacznie większym niż zasługuje. James Blake nadal jest lepszym producentem niż pieśniopisarzem, co oznacza po prostu, że producentem jest znakomitym. "Assume Form" brzmi wybornie i podobnie jak funkcją muzyki jest właśnie brzmieć, zadaniem produkcji, często pejoratywnie kojarzonej, jest dostarczenie dźwięków satysfakcjonujących, przystępnych i łatwo przyswajalnych, czyli po prostu popowych. Wraz z "Assume Form" James Blake doczekał się więc wreszcie całkiem dobrego popowego albumu. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]