GRIZZLY BEAR Shields, [2012] Warp || Żal mi terazrockowców i mówię to bez szyderstwa. Żyją sobie w swoim świecie kolejnych reedycji Deep Purple i Pink Floyd, w którym szczytem alternatywy jest Muse, a wydarzeniem roku nowa płyta Soundgarden. Wszystko to w połączeniu z utyskiwaniem na współczesną muzykę i lekką pogardą wobec sceny indie, bo to tylko młodzież kopiująca dawnych i wielkich.
Etykieta rocka dla jednych pokryła się zacną patyną, dla innych wilgotnym mchem, niezależnie jednak od jej definicji przyznać trzeba, że do czołowych określeń dziś nie należy. Sam już zapominam o swej własnej, prywatnej teorii, mówiącej że rock = alternatywa, oryginalność i postęp, dlatego bardziej rockowe dla mnie jest Four Tet niż Iron Maiden. Lecz gitary przecież nie odeszły do lamusa, mamy post-rockowe spięcia, mamy flanelowy folk, mamy indie-garaże i lekkie poczucie wstydu, by naszą muzykę określać mianem rockowej, pozwalając na zawłaszczenie tego pojęcia przez rockistowskich dinozaurów. Tymczasem albumy takie jakie „Shields” spokojnie można uznać za nowych klasyków.
Otwierający płytę „Sleeping Ute” to majstersztyk. Genialna kompozycja, o niebanalnej strukturze, skromna i epicka zarazem. Trzy pierwsze utwory tworzą powalającą całość, w „Speak In Rounds” Electric Light Orchestra spotyka się z Fleet Foxes, w „Yet Again” soft-rock z garażowym brudem. Skojarzenia z ELO i popowym, melodyjnym rockiem późnych lat siedemdziesiątych, rodzi przede wszystkim wokal, również w najbardziej piosenkowym „Gun-Shy”. Mimo zaś lekkiego przybrudzenia brzmienia każda pieśń skrywa w tle aranżacyjne bogactwo.
W połowie albumu następuje zdecydowanie wyciszenie. I znów za sprawą wokalu pojawia się kolejne skojarzenie, mianowicie z lżejszym i odbarokowionym Hjaltalín. Centralnym utworem wydaje się „A Simple Answer”, to tu padają proste słowa No wrong or right, just do whatever you like, które definiują opływający, mantryczny spokój bijący z całego albumu. Tempo i napięcie powracają pod koniec płyty w „Half Gate”. Siedmiominutowy zaś „Sun In Your Eyes” to jeden z najbardziej poruszających i kompletnych finałów jakie można usłyszeć.
W ostatniej kompozycji powtarzają się słowa It overflows i taka właśnie jest ta płyta. Muzyka Grizzly Bear opływa, otacza nas ochronną tarczą spokoju, chce się do niej wracać, stąd wiemy, że mamy do czynienia z płytą zjawiskową. Zetknięcie tradycji ze współczesnością, uderzająca niebanalność kompozycji, pięknych i urokliwych, niezwykle emocjonalnych i wbrew pozorom konstrukcyjnie zawiłych, to wszystko sprawia, że „Shields” należy do najlepszych albumów tego roku i obowiązkowych klasyków (alternatywnego) rocka. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]