KITTCHEN Radio, [2013] self-released || Kuchnia to nie tylko pełne zapachów, ciepłe centrum domowego ogniska, miejsce w którym wspólnie z przyjaciółmi przygotowujemy sałatkę z rukolą, wieszamy rysunki swoich dzieci, karmimy kota i nalewamy sobie herbatę po ciężkim dniu w pracy. Kuchnia to także miejsce w którym straszy pusta lodówka gdy nie mamy sił by ruszyć się po zakupy, miejsce w którym beznadziejnie szukamy ulgi na kacu lub spędzamy upiornie ciche bezsenne noce aż do tej godziny kiedy blade światło świtu zaczyna przesądzać się przez żaluzje, jeśli akurat od Słońca nie odgradza nas sąsiedni blok.
Smutny i depresyjny stan kuchni oddał na albumie "Menu" anonimowy artysta skrywający się za maską kucharza, a zrobił to w tak dojmujący sposób, że udostępniony za darmo i bez rozgłosu na jego stronie internetowej materiał stał się najważniejszym i najlepszym czeskim debiutem 2011 roku. Powoli, ale systematycznie nazwa Kittchen krążyła po tutejszej scenie muzycznej zataczając coraz szersze kręgi, dokładnie rok po wydaniu "Menu" pojawił się "Dezert", album z remiksami pierwotnego materiału, za którymi stali m.in. Bonus, czyli znany nam hiperaktywny Martin Hůla, Martin E. Kyšperský, lider uznanego zespołu Květy, czy wreszcie kultowa formacja Bratři Orffové.
"Menu" powstało faktycznie w kuchni. Jak się później okazało, muzyk być może wątpiący, być sfrustrowany wcześniejszą działalnością w zespole, postanowił usamodzielnić się i wyłącznie z pomocą gitary i prostej elektroniki zarejestrował szereg kompozycji o formalnej jakości dema, ale jakości artystycznej bijącej na głowę większość konkurencji. Ten "kuchenny industrial" fascynuje przede wszystkim upiorno-groteskową atmosferą, przy jednoczesnym wielkim przebojowym potencjale bez wyjątku udanych melodii, oraz tekstami pełnymi smutku, samotności, alkoholu i miejskiego brudu. Kittchen i post-hudba powiedzą Wam o życiu w czeskim mieście wszystko to, czego nie przeczytacie w żadnym cukierkowym folderze.
Dla wielu najważniejszym sprzętem kuchennym jest radio. Wpuszcza do domowej intymności odrobinę powietrza z zewnętrznego świata i jest dokładnie ta zmiana jaką z sobą przynosi drugi album Kittchena. Pod profesjonalną produkcją skryła się (ale nie zniknęła) surowość debiutu, choć zarazem ulotniła się ta niemal przerażająca intymność "Menu". Pojawia się za to wreszcie żywa perkusja, która, właśnie, pojawia się, ale nie jest obecna tu stale. Sposób jej użycia do emocjonalnego akcentowania kompozycji zaskakująco przypomina tu... Sigur Rós z czasów "Ágætis byrjun" a zarazem pełzającą melancholię Low.
"Radio" to album przeplatany, być może zgodnie z tytułem. Różnego rodzaju sampli i field-recordingu jest tu jeszcze więcej niż na "Menu", niektóre kompozycje nie sięgają nawet dwóch minut, inne łączone są interludiami a taka "Zkouška spojení" rozpoczyna się jako się świetna piosenka, by po chwili okazać się tylko samplowanym wstępem do "Pod Prahou". Utwór ten jest zresztą jednym z kluczowym dla albumu. Z wolna rozdzierająca piosenka opowiada o innej, większej i podskórnej Pradze a opatrzona została ostatnio dość drastycznym teledyskiem. Inne najjaśniejsze punkty albumu to ponury "Exit", zespołowa i mocno eskalująca piosenka "Holka" czy oparta na stoner'owo-gitarowym bicie "Sobota".
O ile bowiem "Menu" było raczej zestawem świetnych piosenek, o tyle "Radio" stanowi zamknięty koncept, spójny, ale szczytujący w wymienionych wyżej kompozycjach. Znajdziemy tu typowe kittchenowe opowieści mocno osadzone w tutejszych realiach (praska "Sobota" czy mocno alkoholowy "Fotr"), ale zwłaszcza w porównaniu z "Menu" zaskakują tutaj kobiece elementy i bohaterki tekstów ("Holka" i "Berlin"). Klamra albumu jest jednak postapokaliptyczna. Na okładce pięknego białego winyla dostrzec można atomową chmurę. Tytułowe "Radio" nadaje po raz ostatni, bo wkrótce "wszystko się skończy", "Exit" rozgrywa wśród popiołów miejsca "gdzie jeszcze wczoraj była Praga" i wzywa do ucieczki na północ, bo "może tam będzie lepiej".
Zamykająca album "Bouřka" ma być happy-endem, nie jestem jednak pewien czy nadchodząca burza i wzmagający się wiatr mają zmyć popioły z "Exit" czy jeszcze je rozprzestrzenić. Znakomita i skończona płyta artysty dysponującego własnym i oryginalnym językiem, profesjonalna, choć mniej dziewicza od zjawiskowego debiutu. A że Kittchen odlicza czas jak w atomowym zegarze, to po raz kolejny 1 maja pojawi się na jego stronie nowe wydawnictwo - tym razem "Echo", czyli remiksowa odpowiedź na "Radio". I jeszcze jedno, nie, Panie Kittchen, na północy nie będzie lepiej, na północy jest Polska. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]
"Menu" powstało faktycznie w kuchni. Jak się później okazało, muzyk być może wątpiący, być sfrustrowany wcześniejszą działalnością w zespole, postanowił usamodzielnić się i wyłącznie z pomocą gitary i prostej elektroniki zarejestrował szereg kompozycji o formalnej jakości dema, ale jakości artystycznej bijącej na głowę większość konkurencji. Ten "kuchenny industrial" fascynuje przede wszystkim upiorno-groteskową atmosferą, przy jednoczesnym wielkim przebojowym potencjale bez wyjątku udanych melodii, oraz tekstami pełnymi smutku, samotności, alkoholu i miejskiego brudu. Kittchen i post-hudba powiedzą Wam o życiu w czeskim mieście wszystko to, czego nie przeczytacie w żadnym cukierkowym folderze.
Dla wielu najważniejszym sprzętem kuchennym jest radio. Wpuszcza do domowej intymności odrobinę powietrza z zewnętrznego świata i jest dokładnie ta zmiana jaką z sobą przynosi drugi album Kittchena. Pod profesjonalną produkcją skryła się (ale nie zniknęła) surowość debiutu, choć zarazem ulotniła się ta niemal przerażająca intymność "Menu". Pojawia się za to wreszcie żywa perkusja, która, właśnie, pojawia się, ale nie jest obecna tu stale. Sposób jej użycia do emocjonalnego akcentowania kompozycji zaskakująco przypomina tu... Sigur Rós z czasów "Ágætis byrjun" a zarazem pełzającą melancholię Low.
"Radio" to album przeplatany, być może zgodnie z tytułem. Różnego rodzaju sampli i field-recordingu jest tu jeszcze więcej niż na "Menu", niektóre kompozycje nie sięgają nawet dwóch minut, inne łączone są interludiami a taka "Zkouška spojení" rozpoczyna się jako się świetna piosenka, by po chwili okazać się tylko samplowanym wstępem do "Pod Prahou". Utwór ten jest zresztą jednym z kluczowym dla albumu. Z wolna rozdzierająca piosenka opowiada o innej, większej i podskórnej Pradze a opatrzona została ostatnio dość drastycznym teledyskiem. Inne najjaśniejsze punkty albumu to ponury "Exit", zespołowa i mocno eskalująca piosenka "Holka" czy oparta na stoner'owo-gitarowym bicie "Sobota".
O ile bowiem "Menu" było raczej zestawem świetnych piosenek, o tyle "Radio" stanowi zamknięty koncept, spójny, ale szczytujący w wymienionych wyżej kompozycjach. Znajdziemy tu typowe kittchenowe opowieści mocno osadzone w tutejszych realiach (praska "Sobota" czy mocno alkoholowy "Fotr"), ale zwłaszcza w porównaniu z "Menu" zaskakują tutaj kobiece elementy i bohaterki tekstów ("Holka" i "Berlin"). Klamra albumu jest jednak postapokaliptyczna. Na okładce pięknego białego winyla dostrzec można atomową chmurę. Tytułowe "Radio" nadaje po raz ostatni, bo wkrótce "wszystko się skończy", "Exit" rozgrywa wśród popiołów miejsca "gdzie jeszcze wczoraj była Praga" i wzywa do ucieczki na północ, bo "może tam będzie lepiej".
Zamykająca album "Bouřka" ma być happy-endem, nie jestem jednak pewien czy nadchodząca burza i wzmagający się wiatr mają zmyć popioły z "Exit" czy jeszcze je rozprzestrzenić. Znakomita i skończona płyta artysty dysponującego własnym i oryginalnym językiem, profesjonalna, choć mniej dziewicza od zjawiskowego debiutu. A że Kittchen odlicza czas jak w atomowym zegarze, to po raz kolejny 1 maja pojawi się na jego stronie nowe wydawnictwo - tym razem "Echo", czyli remiksowa odpowiedź na "Radio". I jeszcze jedno, nie, Panie Kittchen, na północy nie będzie lepiej, na północy jest Polska. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]