Wilga to zaskakująco ciekawy zeszłoroczny debiut. Zespół twierdzi, że przed upublicznieniem materiału i skonfrontowaniem go ze słuchaczami trwały długie studyjne przygotowania. I to słychać, "Wilga" brzmi jak samoświadomy, już ukształtowany skład, ale jednocześnie na tyle perspektywiczny, by obserwować jego dalszy rozwój. Rzadki to bowiem przypadek nowego polskiego wykonawcy z kręgu alternatywy, który nie sprowadza się to entuzjastycznego kopiowania ulubionych czy akurat modnych zachodnich wzorców. Porównania mogą się nasuwać, ale są na tyle mgliste, że nie przysłaniają autorskiego i oryginalnego brzmienia. Materiał to kruchy, ale intensywny; krótki, ale pełen aranżacyjno-produkcyjnych ciekawostek. Lekki, przestrzenny synth-pop miesza się tu akustycznym folkiem i post-rockowymi gitarami. Bardziej niż na chwytliwe melodie Wilga łapie nas na tworzenie klimatu i budowanie akordów.
PORNOGRAPHYxxx to może i soczysta nazwa, ale z kojącym efektem. Kuba Konera udostępnił swój album "The Maze" za darmo i nie sili się na nic więcej niż proste dzielenie się swoją muzyką. Bandcampowy i lekko przebrzmiały tag "witch house" jest tutaj mocno mylący a w zalewie synth-popu z posmakiem domowej produkcji można "The Maze" łatwo przeoczyć. W elektronikę PORNOGRAPHYxxx naturalnie wkradają się i klawisze, i gitara, skojarzenia wędrują od zwiewnego popu M83 po pastelowy synth Soft Metals i Com Truise. Jest ulotnie, lekko, ale przede wszystkim w nieodgadniony sposób wciągająco.
Bad Light District to obok jedni z rozbitków po wydawnictwie Ampersand. Oficyna ta przez parę lat mocnę nakręcała koniunkturę na nową polską alternatywę, swoje albumy wydali tam choćby We Call It A Sound, Drivealone, George Dorn Screams czy Bad Light District. Większość z nich rozpierzchła się po innych wydawcach lub poszła drogą zupełnie samodzielnej działalności, szkoda, że zniknął łączący je szyld, ale najważniejsze, że nie ustają w nagrywaniu. "Science Of Dreams" pobrać możecie za dobrowolną cenę i zyskać w ten sposób porcję niebanalnego gitarowego grania. Wydawać by się mogło, że Bad Light District mierzy w stronę chłodnawych, melancholijnych post-punkowych piosenek, ale na ich najnowszym albumem unosi się też intrygujący opar psychodelii, bardziej spod znaku Syda Barreta niż The Velvet Underground. Gitarowa motoryka przywodzi tu raczej na myśl Clinic czy choćby ostatnio Suuns. Kierunek zdecydowanie wart zgłębienia.
Sebastian Pypłacz pogodził już najwyraźniej swe wcześniejsze wcielenia. Spoken-wordowy Pan Stian i ambientowy Meet The Ambient spotkali się na wydanym pod własnym nazwiskiem "MurMur". "Struktura" ma być ostatecznym scaleniem dotychczasowych przygód Sebastiana z muzyką, wreszcie w postaci pełnego albumu, ale też jako całość większego projektu z pogranicza różnych dziedzin sztuki. "Struktura" to zgodnie z tytułem uporządkowana i przemyślana całość a zarazem otwarta rama do wplatania kolejnych wątków. By ogarnąć całość spojrzenia Sebastiana na sztukę i (pop-)kulturę warto zajrzeć na jego bloga, który przy okazji polecam, jako dziecko lat osiemdziesiątych, wychowane w latach dziewięćdziesiątych czuję się bowiem na nim nadzwyczaj swojsko.
Wild Books to mocne uderzenie na koniec, ale zamiast ciosu pięścią jest to raczej ostre cięcie, w końcu nawet papier może zranić, zwłaszcza gdy obcuje się z dzikimi książkami. "Wild Books" to przykład odwrotu od typowo polskich bryto-centrycznych rockowych fascynacji w stronę amerykańskiej alternatywy i pierwotnego indie. Gitara i wokal plus perkusja, zadziorne lo-fi, garażowy noise, ale i popowe melodie, to terytorium bardziej dla miłośników Pixies i Japandroids niż terazrokowej siermięgi Royal Blood. [Wojciech Nowacki]
Sebastian Pypłacz pogodził już najwyraźniej swe wcześniejsze wcielenia. Spoken-wordowy Pan Stian i ambientowy Meet The Ambient spotkali się na wydanym pod własnym nazwiskiem "MurMur". "Struktura" ma być ostatecznym scaleniem dotychczasowych przygód Sebastiana z muzyką, wreszcie w postaci pełnego albumu, ale też jako całość większego projektu z pogranicza różnych dziedzin sztuki. "Struktura" to zgodnie z tytułem uporządkowana i przemyślana całość a zarazem otwarta rama do wplatania kolejnych wątków. By ogarnąć całość spojrzenia Sebastiana na sztukę i (pop-)kulturę warto zajrzeć na jego bloga, który przy okazji polecam, jako dziecko lat osiemdziesiątych, wychowane w latach dziewięćdziesiątych czuję się bowiem na nim nadzwyczaj swojsko.
Wild Books to mocne uderzenie na koniec, ale zamiast ciosu pięścią jest to raczej ostre cięcie, w końcu nawet papier może zranić, zwłaszcza gdy obcuje się z dzikimi książkami. "Wild Books" to przykład odwrotu od typowo polskich bryto-centrycznych rockowych fascynacji w stronę amerykańskiej alternatywy i pierwotnego indie. Gitara i wokal plus perkusja, zadziorne lo-fi, garażowy noise, ale i popowe melodie, to terytorium bardziej dla miłośników Pixies i Japandroids niż terazrokowej siermięgi Royal Blood. [Wojciech Nowacki]