26 marca 2012


PUSCIFER Conditions of My Parole, [2011] Puscifer Entertainment || „Conditions of My Parole” to najważniejsza rzecz, jaką Maynard dał muzyce od czasów „Ænima” Toola. I jedyną przesadą jest to, że dał sam – wspierała go bowiem mini-armia piętnastu muzyków (co prawda niektórzy twierdzą, że jeden z nich, Devo, syn Maynarda, nie istnieje). Choć Maynard jest główną (i jedyną stałą) figurą Puscifer, to tym razem ekipa miała znacznie większy wpływ na muzykę, niż w przypadku pierwszego albumu, „V Is for Vagina”. Efekt końcowy to muzyka może nie eklektyczna, a raczej bezgatunkowa. Kapitalnie udało się zamazać granice pomiędzy zakorzenieniem w rocku a fascynacją elektroniką, a do tego uzyskać symbiozę płaczliwych, emocjonalnych wokali Maynarda i jego ciągot do satyrycznych wstawek.

„V Is For Vagina” bazowała na elektronicznym podszyciu, raczej oszczędnym, gdzieniegdzie upstrzonym niezobowiązującymi gitarami. „Conditions of My Parole” to zdecydowanie więcej gitar, ale też więcej elektroniki i nietypowych dla Puscifer instrumentów (banjo, mandolina, wiolonczela, chiński instrument smyczkowy erhu). Po prostu wzrosło zagęszczenie dźwięków. Do tego Maynard już nie chowa się za pomrukami i stękaniem, tym razem robi użytek ze swojego rażącego emocjonalnie wokalu. Efekt jest głęboki i piorunujący!

Na „Conditions of My Parole” mieszają się: elektronika tworzona zarówno w komputerach, jak i dzięki syntezatorom, rockowe kompozycje (miotające się pomiędzy industrialnymi, post-rockowymi klimatami a southern rockiem w tytułowym utworze) czy stonowane country. Żadna z tych cząstek niczego sobie nie uzurpuje – po prostu stapiają się w jedną, intrygującą materię.

Niektóre utwory na „Conditions of My Parole” „rozlewają się” we wszystkich kierunkach („Monsoons”, „Horizons”), inne celują bardzo precyzyjnie („Tiny Monsters”, „Man Overboard”). Zetkniemy się tu z utworami bardzo od siebie odległymi; kompozycyjnie i pod względem użytych dźwięków. Obok gęstych, przesyconych elektroniką fragmentów (w „Tiny Monsters”, „Monsoons”, „Man Overboard”), znajdziemy też uboższe w dźwięki (w „Green Valley”, „Tumbleweed”, „Horizons”). Napisałem „fragmenty”, bo na tym krążku wszystko intensywnie fermentuje - utwory wciąż ewoluują.

I tak, wspomniane „Green Valley”, choć rozpoczyna się akustycznym brzdąkaniem i gawędziarskim wstępem, unosi się w pewnym momencie, przesiąknięte głosem Maynarda, ulotnymi jękami Cariny Round i powtarzanym wkółko riffem gitary. „Horizons” tylko przez kilka sekund brzmi akustycznie, bo zaraz beat z syntezatorem tworzą przyzwoite podszycie dla maynardowych płaczliwych linii.

Są też utwory spójniejsze, jak choćby „Tiny Monsters” czy „Monsoons”, które bym z pewnością ulokował w trójce najlepszych z tej płyty. „Tiny Monsters” wciąga pulsującymi, drżącymi dźwiękami i prowadzi przez muzyczny tunel zbudowany z beatu, perkusji, wokalu i chórków. Wszystkie elementy dopieszczone do najdrobniejszych szczegółów. „Monsoons” z kolei, od samego początku wciąga nas subtelnym, wycofanym, a jednak ruchliwym podszyciem elektronicznym (efekt podobny do uzyskanego na płycie „Dying In Time” włoskiego port-royal). Od pierwszej sekundy wokal Maynarda drąży w naszej wrażliwości, czarując emocjami i próbując przebić się przez chłodną, nerwową elektronikę. W pełni udaje mu się to dopiero, gdy jego (wszystko jedno czy prawdziwy) syn, Devo, dołącza ze swoimi skrzypcami. Magia.

Album zapuszcza się też w gęstsze, bardziej rockowe rejony - „The Rapture (Fear Is A Mind Killa Mix)”, „Telling Ghosts”, „The Weaver” czy „Toma”. Usłyszymy w nich Maynarda w ostrzejszym repertuarze i trzeba go pochwalić, bo po raz trzeci odnalazł w sobie nowy styl śpiewania. Tool miał swój, A Perfect Circle swój, a Puscifer zrodził kolejny. Nie znajdziemy tu toolowych wrzasków ani krzyków z APC - wokalista odnalazł w sobie świeże metody przekazywania silnych emocji.

Słuchanie Maynarda na „Conditions of My Parole” ma też inną zaletę. Okazuje się, że głos, który kiedyś, na płytach Toola, wyrażał moją wściekłość, z czasem odnalazł swój spokój i stworzył coś wychwalającego głębię i różnorodność świata. Optymistyczne, nie? Cenię go jako długowłosego dzikusa-buntownika występującego na różowej pidżamie i na kwasie, ale również jako łysego, ubranego w gajerek brzuchatego-guru, śpiewającego zza telewizora wyświetlającego jego twarz. Po prostu świetnie, że jako człowiekowi i artyście, udało mu się przejść taką drogę. Gdzieś w sieci przeczytałem komentarz "Tool jest dla Twojego mózgu, A Perfect Circle dla serca, a Puscifer dla penisa/cipki". Zupełnie się z tym nie zgadzam. Puscifer to bardzo głębokie podejście do muzyki, stworzone przez artystę, który na nowo się odnalazł.

Aha, i nie czekam na nowego Toola. Na Toola się nie czeka. 9/10 [Michał Nowakowski]