WASHED OUT Mister Mellow, [2017] Stones Throw || Senne rozmarzenie, zmięte pościele, puchowe poduszki, to wszystko dość banalne, ale w gruncie rzeczy trafne metafory, które od zawsze służyły do opisywania muzyki Washed Out. Chyba nie ma co przed nimi uciekać, skoro sam Ernest Greene tytułem jednego ze utworów z nowego albumu przyznaje: "I've Been Daydreaming My Entire Life". Pozostając jednak w konwencji, jeśli "Within And Without" było sypialnią, to "Mister Mellow" jest małym, ale niezmiernie atrakcyjnym pokojem zabaw.
Po czterech latach od "Paracosm" mówić właściwie można o restarcie kariery Washed Out. Nie tylko odświeżająca zawartość płyty, ale i jej dość niecodzienna forma tchną entuzjazmem i pewnością siebie debiutu. Album trwa zaledwie niecałe pół godziny, mógłby równie dobrze uchodzić za mini-album, pod względem liczby pełnych kompozycji za trochę bardziej rozbudowaną epkę, biorąc zaś pod uwagę jego strukturę najsilniej przypomina niezobowiązujący mixtape. "Mister Mellow" i tak pozostaje jedną z najbardziej satysfakcjonujących płyt tego lata.
Kompozycje przepływają jedna w drugą, mniej lub bardziej zauważalnie, pozornie nieuchwytne, ale w istocie gęste i angażujące. Spektrum stylistycznych i gatunkowych inspiracji zostało poszerzone tak gwałtownie, że typowe brzmienie Washed Out, definiujące w całości oba poprzednie albumy, tutaj odnajdziemy tylko w finałowym "Million Miles Away". Począwszy od bujającego, koronkowego "Burn Out Blues" mamy do czynienia z gęstą, ale wyrazistą produkcją. Świat "Mister Mellow" jest dokładnie taki jak jego okładka, pełen bibelotów i drobiazgów, ale czysty i niezagracony. Pomimo charakterystycznego zaspanego wokalu "Floating By" to Washed Out tak muzycznie klarowne jak nigdy, choć akurat tu odświeżająco usłyszymy i avant-pop, i bossanovę spod znaku Nouvelle Vague, i rozwibrowane dzwonki w stylu Bonobo. Nu-jazzowe tropy równie efektownie, co stylowo podejmuje singlowe "Hard To Say Goodbye" a taneczny pierwiastek jeszcze bardziej zagęszcza repetytywne "Get Lost" z mikrohouse'owym pianinem oraz na poły skrytym wokalem.
Po czterech latach od "Paracosm" mówić właściwie można o restarcie kariery Washed Out. Nie tylko odświeżająca zawartość płyty, ale i jej dość niecodzienna forma tchną entuzjazmem i pewnością siebie debiutu. Album trwa zaledwie niecałe pół godziny, mógłby równie dobrze uchodzić za mini-album, pod względem liczby pełnych kompozycji za trochę bardziej rozbudowaną epkę, biorąc zaś pod uwagę jego strukturę najsilniej przypomina niezobowiązujący mixtape. "Mister Mellow" i tak pozostaje jedną z najbardziej satysfakcjonujących płyt tego lata.
Kompozycje przepływają jedna w drugą, mniej lub bardziej zauważalnie, pozornie nieuchwytne, ale w istocie gęste i angażujące. Spektrum stylistycznych i gatunkowych inspiracji zostało poszerzone tak gwałtownie, że typowe brzmienie Washed Out, definiujące w całości oba poprzednie albumy, tutaj odnajdziemy tylko w finałowym "Million Miles Away". Począwszy od bujającego, koronkowego "Burn Out Blues" mamy do czynienia z gęstą, ale wyrazistą produkcją. Świat "Mister Mellow" jest dokładnie taki jak jego okładka, pełen bibelotów i drobiazgów, ale czysty i niezagracony. Pomimo charakterystycznego zaspanego wokalu "Floating By" to Washed Out tak muzycznie klarowne jak nigdy, choć akurat tu odświeżająco usłyszymy i avant-pop, i bossanovę spod znaku Nouvelle Vague, i rozwibrowane dzwonki w stylu Bonobo. Nu-jazzowe tropy równie efektownie, co stylowo podejmuje singlowe "Hard To Say Goodbye" a taneczny pierwiastek jeszcze bardziej zagęszcza repetytywne "Get Lost" z mikrohouse'owym pianinem oraz na poły skrytym wokalem.
Green wydaje się zresztą wiedzieć, że największe ograniczenia tkwią w jego jednostajnym głosie. Niektóre z miniatur obywają się zatem zupełnie bez wokali, jak choćby ejtisowo soft-rockowe "Instant Calm". Te krótkie, jedno-, dwuminutowe utwory stanowią o jakości "Mister Mellow" w takim samym stopniu jak wspomniane wyżej oczywiste przeboje. "I've Been Daydreaming My Entire Life" znów odwołuje się do pozbawionego patosu i powściągliwego Bonobo z początków kariery. Cień na pozornie słoneczną atmosferę pada w "Down And Out", America's stressed słyszymy w funkowo-house'owym "Zonked" i nagle dopatrujemy się tabletki xanaxu w centralnym punkcie okładki. "Easy Does It" brzmi jak rozgwieżdżony wieczór nad promenadą, w ostatecznym więc rozrachunku kalejdoskopowy "Mister Mellow" brzmi jak jedna z fikcyjnych stacji radiowych z Grand Theft Auto.
Nie jest to jednak płyta znikąd. Ewolucyjne podobieństwa między albumami Washed Out stają się bardziej czytelne, choć jakościowy skok przy "Mister Mellow" nadal cieszy szczególnie. Wracając do pościelowych tropów "Within And Without" było jak sobotni poranek, ale "Paracosm" przypominało już bardziej zbyt długi sen, kiedy przypadkowo znów zasypiamy i budzimy się zdecydowanie zbyt późno. "Mister Mellow" naprawia ten błąd, nie marnujemy weekendu, wychodzimy na ulicę, wieje wieczorna nadmorska bryza, rozświetlają się barowe neony, ale nie zaglądamy w głąb ciemnych bocznych zaułków, gdzie czają się współczesne amerykańskie demony. 8/10 [Wojciech Nowacki]