Post-hudba, post-muzyka, to ma nawet sens. W twórczości duetu Domingo (wokal, teksty) - Tomáš Havlen (muzyka, drugi wokal) najważniejsze są obrazy. Nie mogę napisać "teksty" tudzież "przekaz słowny", marginalizowało by to bowiem zasadniczy wkład Havlena i spychało post-hudbę w niebezpieczne i okropne okolice poezji śpiewanej. W post-muzyce chodzi o kreowanie obrazów przy pomocy mocnej warstwy lirycznej, ale nierozerwalnie wspieranej dźwiękami. Ale popisy melodyczne, ładne dźwięki, przebojowe zagrywki dla samych zabaw dźwiękiem? Nie. Całość konsekwentnie podporządkowana jest przekazowi.
Konsekwencja i dojrzałość uderzały już od pierwszego wydawnictwa duetu. "EP 2011" to dzieło już ukształtowanego, pewnego siebie i oryginalnego twórcy. Ponurym, melorecytowanym tekstom o czeskiej miejskiej rzeczywistości towarzyszyła żywa muzyka, oparta o gitary z subtelnym elektronicznym podkładem, zbliżająca się jednak do hałaśliwych obszarów noise'u. To jednak "Zvláštní láska na nás zbyla" zwróciła należną uwagę na post-hudbę. Kolejne cztery utwory, pełne konkretnych odwołań do czeskiej rzeczywistości i, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej ponure. W tekstach pojawiło się jednak znacznie więcej emocji niż tylko wycofanych obserwacji. I paradoksalnie, im więcej ludzkiego, żywego elementu w warstwie lirycznej, tym mniej go w muzyce. Gitary są już tylko dodatkiem, do czynienia mamy raczej z monotonną, elektroakustyczną, laptopową elektroniką. Pamiętacie etykietkę "emotronika"? Tutaj pasowałaby idealnie.
Po tym jak "Zvláštní láska na nás zbyla" uznana została za najlepsze czeskie wydawnictwo roku 2012, po fazie zaskoczenia (darmowa epka mp3 nieznanego wykonawcy płytą roku?) przyszło oczekiwanie na pełnowymiarowy debiut. Pełnowymiarowość "Artefaktów" jest jednak umowna, album nie jest wiele dłuższy od obu poprzedzających go epek. Zawiera ledwie sześć utworów i już stał się przyczyną tajemniczych kontrowersji związanych z jego oceną. Nie ma zatem zatem większej różnicy ilościowej, rozczarowany również może poczuć się ktoś, kto spodziewał się dramatycznej różnicy jakościowej. Przy poziomie jaki prezentowała od początku post-hudba, można mówić jedynie o dalszej ewolucji.
"Artefakty" to w jeszcze większym stopniu emocje niż opisy. Przy tym emocje już nie tak jednoznacznie negatywne i depresyjne, raczej niepewne, rozdygotane, czasem niedojrzałe, czasem autoironiczne. Przykłady? "Pytasz się, czy cię rozumiem / Wiesz o tym, więc dlaczego o tym mówić / Przecież nie wierzymy ludziom / A oboje jesteśmy ludźmi" (ptáš se, jestli tě chápu / víš to, tak proč to říkat / nevěříme přece lidem / a oba jsme lidi), czy "Kiedyś usiądziemy sobie przy kawie / A ja będę ci opowiadać / Jak mnie nudzi szkoła / Jak mnie nudzi praca / ... / Ja to wszystko rozumiem / Też kiedyś miałem 20 lat" (někdy si sednem ke kávě / a já ti budu vyprávět / jak mě nudí škola / jak mě nudí práce / ... / úplně všechno chápu / taky mi bylo dvacet). Touché.
Muzycznie coraz śmielej możemy mówić o post-dubstepie. Nie ma już na "Artefaktach" śladu po noise'owych gitarach. Elektroniczne podkłady Havlena stają się coraz bardziej piosenkowe, refreny (w których często towarzyszy Domingowi jako drugi głos) coraz śmielej melodyjne. Jego "post-dubstep" to nie jest jednak płaczliwy James Blake, post-hudbie najbliżej dziś do uhiphopowionej melancholii Nosaj Thing. Nie wiem czym dla post-hudby są tytułowe artefakty, unikatowymi przedmiotami czy niepożądanym szumem. Może wyjaśni się to w przyszłości, duet ma już bowiem skonkretyzowane plany. Być może "Artefakty" to ślady uczuć na blokowisku, łyk kawy na dworcu kolejowym, gorzki półuśmiech w nieszczęściu. Tymczasem wiadomo, że jest to album wyjątkowy, choć zatrzymany w pół drogi. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]