28 sierpnia 2014

Recenzja Michał Biela "Michał Biela"


MICHAŁ BIELA Michał Biela, [2014] self-released || Niewiele trzeba, by w świecie tak gęstym i nieustannie wrzącym jak muzyka, znaleźć się poza nurtem. Parę subtelnych różnic, ledwie zauważalnych przesunięć i już wypada się na obrzeża kontekstu geograficzno-kulturowego. Polska alternatywa nadal szuka swojego sensu. Z jednej strony, mamy rzeczywistość juwenaliowo-woodstockową, gdzie "alternatywnym" pozostaje wszystko, co nie jest "popowe", przy czym kategorie te pozostają równie zwietrzałe, co oferowana muzyka, przaśna, ale swojska. Z drugiej strony, pojawiają się ekstatyczne skoki na Zachód w poszukiwaniu nowoczesności, lecz te najczęściej kończą się zachłyśnięciem się już wzorcem i skopiowaniem go w skali 1:1. Oczywiście, możemy się świetnie bawić przy singlach Kamp!, ale ich znaczenie eksportowe zanika jeśli pamiętamy o, nota bene, Cut Copy.

Może dlatego preferuję rynek czeski niż polski. Tutejszym muzykom udaje się lokalne ze światowym, bez zatracania własnej tożsamości, ale i bez ślepego powtarzania, pozostając świeżym i zdolnym do konkurowania z Zachodem, gdyby oczywiście pozwalały na to warunki. Jednocześnie jednak, gdy ktoś sięga nawet nie kopiuje, ale bez oglądania się na miejscowe tradycje nawiązuje do innych wzorców, pozostaje na uboczu, choćby nawet efekt artystyczny nie był znowu tak odmienny od tego, do czego przyzwyczajony jest słuchacz. Vašek Havelka może koncertować z Please The Trees zagranicą, ale krajowa nieufność pozostaje.


Naprawdę niewiele trzeba. Słysząc gitarę i głos z drobnymi tylko dodatkami łatwo otworzyć, zasadniczo skazaną za sukces, szufladę "singer-songwriter" i nalepić etykietę "indie-folku". Etykieta ta została jednak przynajmniej na kilka lat pomięta wraz z wprowadzeniem przez Bon Iver do nurtu saksofonu i porno-klawiszy. Michał Biela to nie "singer-songwriter", ale element najważniejszej muzycznej konstelacji w Polsce, jeśli na swym solowym debiucie oferuje osiem przepięknych piosenek, to nie dlatego, że ma takich pełen zeszyt, ale dlatego, że są to pieczołowicie konstruowane melodie.

Piosenki są skromne, ale nie proste. Użyte środki są tradycyjne i dobrze znane, ale drobne wahnięcia z warsztatu Bieli wyłączają je z kontekstu smutnych piosenek z gitarą. Smutek oczywiście unosi się nad materiałem za sprawą snutych tutaj pastelowym głosem drobnych opowieści, emocjonalną intensywność słów tylko wzmacnia bezbłędna produkcja i głębokie brzmienie. Choć to ledwie 23 i pół minuty muzyki to mamy dojmujące wrażenie przesłuchania pełnowartościowego albumu i tylko na taką klasyfikację ten materiał zasługuje.

Ale to subtelne i proste przesunięcia w gitarowym warsztacie, umieszczają album na zupełnie innej ścieżce. Charakterystyczne frazownie, repetycje, konstrukcje motywów, sprawiają, że to, co wydaje się być współczesnym folkowym songwritingiem, w istocie nawiązuje do najlepszych i nigdy tak naprawdę nie zadomowionych w Polsce tradycji lat 90-tych. Post-rock stał się kolejną wyświechtaną etykietą, która dziś zatraciła pierwotne znaczenie, ale nieoczywista niebanalność kompozycji Bieli i zachowujący melodyjność minimalizm tych kompozycji musi odwoływać do czasów, gdy The Sea & Cake czy Gastr Del Sol potrafili nadać nowy wymiar rockowemu instrumentarium.

Krzywdą, która może spotkać solowy debiut Bieli jest pryzmat wspomnianej konstelacji do której należy. Ścianka i Kristen należą do najlepszych rzeczy, które przydarzyły się w polskiej muzyce, ich odbiór był jednak zawsze ograniczony, zważywszy na powyższe realia. Grono odbiorców wydaje się też niestety kurczyć. Kristen na szczęście powrócili z "Western Lands", ale do kogo nie przemawiał miks tego albumu, musiał przyznać, że późniejsze, surowe "An Accident!" jest jednym z najlepszych tytułów gitarowej alternatywny w Polsce. W wydanie jednak nowej płyty Ścianki przestają wierzyć nawet najwierniejsi, tytuł "Come November" rodzi na razie tylko przykre skojarzenia. Szkoda więc, by Michał Biela potraktowany był przez malejące grono potencjalnych adresatów tylko jako namiastka i chwilowe pocieszenie po rozczarowaniu Cieślakiem. Ten album, sprzedawany tylko na koncertach i udostępniony na Bandcampie, to najlepszy krajowy tytuł roku. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]