13 listopada 2021

Recenzja Phoebe Bridgers "Punisher"


PHOEBE BRIDGERS Punisher, [2020] Dead Oceans || Wraz z otrzymaniem nagrody Nobla przez Boba Dylana nastąpiła nobilitacja amerykańskiego songwritingu do pełnoprawnego gatunku literackiego. I nie ma w tym żadnej pomyłki, ani z pewnością żadnej przesady. To raczej adaptowanie się dzisiejszej rzeczywistości do warunków codziennie nakreślanych przez rozpędzającą się kulturę masową, będącą jednym z najbardziej diametralnych przełomów dwudziestego wieku. Pozostaje jednak jeszcze kwestia samej "amerykańskości", nieograniczona tylko do faktu zasadniczego pochodzenia popkultury ze Stanów Zjednoczonych. Chodzi raczej o przyziemną uniwersalność języka czerpiącego ze specyficznej, lokalnej tradycji, jednocześnie stale uważnego, obserwującego świat w małej i wielkiej skali, czym utrzymuje nieprzerwaną aktualność.

Piosenki Phoebe Bridgers mogłyby więc powstać kiedykolwiek, pozornie niewyróżniając się niczym nadzwyczajnym z powszechnie dostępnej masy muzyki zza oceanu. Dźwięczne melodie, wyprodukowane nowocześnie na tyle, by ledwie przykryć tłoczące się w nich emocje, przelewają się kojąco pozostawiając jednak w głowie pewien nerwowy ślad. Jest to naturalny niepokój pojawiający się w zetknięciu z intymnością, zrozumiałą dla każdego przystępnością o globalnym potencjale. Nawet jeśli jej korzenie tkwią w konkretnym kraju, stanie, mieście, sypialni.


Folkowy urok szczególnie tkwi w pojedynczych obrazach, niosąc ze sobą zachwyt codziennością, nawet jeśli są to złowieszcze chemtrails, sklep 7-Eleven, telewizyjni ewangeliści, krakersy saltines, promień trakcyjny ze "Star Treka", obrazy dzisiejszej Kalifornii czy cytaty z "Czarnoksiężnika z krainy Oz". Phoebe Bridgers sięga po wszystko, co znajduje się w zasięgu jej wzroku, bez wartościowania, lecz z ciepłym uznaniem, by śpiewać o rzeczach, które uchodzić w równym stopniu mogą za personalne, co polityczne (It's amazing to me how much you can say / When you don't know what you're talking about). Nie byłoby jednak maestrii płyty "Punisher" bez jej apokaliptycznych rozmiarów finału. Być może gdyby Bridgers wypełniła cały album takimi kompozycjami jak "I Know The End", byłby w bardziej oczywisty sposób pamiętny muzycznie, ale nie niósłby tak emocjonalnie wstrząsającego efektu. Ten jeden niesamowicie eskalujący utwór, poraża niespodziewaną intensywnością, będąc frapująco złożonym i prostym zarazem.

Prostota tej muzyki jest zwodnicza, nie można oprzeć się bowiem wrażeniu, że mógłby ją napisać każdy z nas. Stąd "Punisher" jest płytą tak przyswajalną, zwyczajnie bliską i łatwą do utożsamienia się z nią. Nawet jeśli pochodzi z nieznanego nam tak naprawdę środowiska. W tym właśnie tkwi siła Phoebe Bridgers i jeśli w ostatnich czasach z niezależnych kręgów wypłynęło wiele nowych songwriterek (od Sharon Van Etten i Angel Olsen po Snail Mail i Waxahatchee) to tej akurat przyjrzeć się należy. Nie da się tu mówić o przypadku, nad dzisiejszym światem najpełniej czuwają młode kobiety. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]