4 lutego 2016

Recenzja Guy Garvey "Courting The Squall"


GUY GARVEY Courting The Squall, [2015] Fiction || Już w pierwszym utworze na definiującym debiucie Elbow Guy Garvey śpiewał Don't play Coltrane / You will sleep at the wheel. Niemal piętnaście lat później na swym pierwszym solowym albumie sam całkowicie otwarcie gra niczym niezakamuflowany jazz. Jednak tylko pozornie jest to manifest odrębności brzmienia dojrzałego Garveya i wczesnego Elbow. Owszem, nowoorleańska w duchu, szurająca piosenka "Electricity", będąc jednym z najciekawszych momentów "Courting The Squall" mogłaby jednocześnie uchodzić za zaginioną kompozycję Billie Holiday. Ale i frenetyczna sekcja dęta, i synkopująca perkusja, i irregularne struktury piosenek, wszystko to tkwiło już u podstaw brzmienia Elbow, czyniąc z "Asleep In The Back" jeden najbardziej zjawiskowych debiutów.

Nie da się zatem wymknąć tradycyjnemu pytaniu o sens solowego albumu wokalisty znanego już zespołu. Czy to Eddie Vedder, czy Thom Yorke, czy Damon Albarn, nawet jeśli mamy do czynienia z dobrym materiałem, to gdzieś z tyły głowy pozostaje mniej lub bardziej świadoma myśl, że to tylko substytut, dodatek do głównej dyskografii. Czy "Courting The Squall" mogłaby uchodzić za nową płytę Elbow? Absolutnie tak. Mimo subtelnych różnic? Jak najbardziej, przynajmniej przed spadkiem na ostatnich płytach może nie formy, ale inwencji, Elbow z łatwością inkorporowało różnorodne, ale spójne emocjonalnie brzmienia.

Dwa ostatnie albumy Elbow, "Build A Rocket Boys!" i "The Take Off And Landing Of Everything", najsłabsze, choć bynajmniej nie nieudane, wydawały się już funkcjonować jako solowe dokonania Garveya. Pierwszy dzięki zredukowaniu znakomitych przecież muzyków i aranżerów do cichego akompaniamentu wokalisty, drugi przez bardziej osobisty charakter, krążący wokół końca jego długoletniego związku. Muzyka Elbow, na szczęście z paroma wyjątkami, wytraciła na nich dawną zadziorność, awanturniczość, gniewną intensywność, skupiając się komforcie ładnych po prostu piosenek. Na "Courting The Squall" do tej samej, lekko ckliwej, słodkawej, ładnej, ale nudnawej kategorii zapada utwór tytułowy i singlowy zarazem, co na szczęście jest mylnym sygnałem.


Dawną barową zadziorność z niemal plemienną sekcją rytmiczną i funkowym basem słyszymy w "Angela's Eyes". "Unwind" z kolei nawiązuje do Elbow medytacyjno-rytmicznego, z czasów gdy minimalizm "Leaders Of The Free World" z wolna prowadził w stronę patosu "The Seldom Seen Kid". Ukłony w stronę przeszłości zespołu i starszego kompozytorskiego rękopisu w zupełności by wystarczyły by uznać "Courting The Squall" za najbardziej udaną płytę Garveya właśnie od czasów "The Seldom Seen Kid", ale tym, co zostaje w pamięci są odważniejsze nowości. "Harder Edges", znów z funkującym basem i synkopowaną perkusją, może wydawać się prześpiewany, ale prawdziwie wyraźniejszych konturów nabiera wraz z pojawieniem się rewelacyjnie zaaranżowanej sekcji dętej, przypominającej dęte szaleństwa Davida Byrne'a na wspólnej płycie z St. Vincent. Podskórna jazzowość krąży po prowadzonym pięknie klarownym pianinem "Juggernaut", w swej pełnej historyzującej krasie objawia się we wspomnianym już "Electricity", którego jazzowy spleen rozgania mocne i wreszcie zadziorne "Belly Of The Whale".

"Courting The Squall" w takim samym stopniu pokazuje, że szyld Elbow mógł zostać zachowany, jak i to, że Garvey go nie potrzebuje. Naturalnie wplata się w jego twórczość, potrafi zachwycić aranżacjami, czystą, nieprzeładowaną produkcją i brzmieniem instrumentów. Być może właśnie największą różnicą w stosunku do grupowych poczynań jest to, że zaskakująco solowy Guy Garvey nie przynosi łatwych, z miejsca zapamiętywalnych melodii i chwytliwych piosenek. Tym, co zapamiętujemy są własnie instrumentalizacje, rozedrgana sekcja dęta, krystaliczne pianino, jazzowa perkusja, funkowy bas. Nawet jeśli "Courting The Squall" okazuje się być płytą pana w średnim wieku, zarówno mentalnie, jak i instrumentalnie, to zbliża się tym samym do innej, prawdziwie znakomitej "męskiej" płyty roku 2015. John Grant na "Grey Tickles, Black Pressure" nie tylko pokazał, że panowie przeżywający kryzys wieku średniego wieku mają schowane w rękawie najlepsze opowieści, ale też, że możliwie jest całkowite wyzwolenie się od szyldu dawnej macierzystej grupy. Guy Garvey pozostaje znakomitym wokalistą i kompozytorem, który po piętnastu latach odkrył, że słuchanie Coltrane'a zamiast usypiać może nadać wiekowi dojrzałemu nowych wymiarów. 8/10 [Wojciech Nowacki]