20 lutego 2016

Retro-recenzja Blue Öyster Cult "Agents Of Fortune"


BLUE ÖYSTER CULT Agents Of Fortune, [1976] Columbia || Niewiele jest zespołów których wieloletni dorobek artystyczny zostałby w tak bezceremonialny sposób sprowadzony do sukcesu jednego singla. W przypadku Blue Öyster Cult międzynarodowy rozgłos utworu "(Don’t Fear) The Reaper" zdeterminował całą niemal późniejszą karierę Nowojorczyków.

Sukces singla z wydanej w 1976 r. płyty "Agents Of Fortune" umożliwił zespołowi wkroczenie na muzyczne salony. Równocześnie oznaczał jednak nieustającą pogoń za kolejnym przebojem. Ponawiane próby napisania utworu przyjaznego radiu wciągnęły zespół w artystyczną ślepą uliczkę. Kolejne albumy wydawane na przestrzeni niemal ćwierćwiecza (z jednym wyjątkiem w postaci doskonałego "Fire Of Unknown Origin" z roku 1981) nie zdołały zbliżyć się do niezwykłego dzieła, jakim było "Agents Of Fortune". Co więcej, poszczególne płyty zatraciły również niepokojący, ocierający się o mroczną psychodelię klimat cechujący pierwsze trzy albumy (tak zwana "czarno-biała" trylogia: "Blue Öyster Cult" z 1972 r., "Tyranny And Mutation z 1973 r. i "Secret Treaties" z 1974 r.) Te, chociaż pozbawione komercyjnego potencjału, stanowiły dzieła intrygujące muzycznie i tekstowo, wyznaczając odrębną drogę, którą dzięki producentowi Sandy'emu Pearlmanowi zespół podążał na początku swojej kariery.

Od indywidualnych gustów zależy czy "Mirrors" z 1979 r., "Club Ninja"  z 1985 r., bądź prawdziwie hard-rockowe, ale pozbawione charakteru "Heaven Forbid" z 1998 r. uznamy za płyty przeciętne. Nawet one bowiem utrzymują pierwiastek nieokreślonego mistycyzmu wyróżniający zespół. Bez wątpienia jednak, w odróżnieniu od swoich następców, "Agents Of Fortune", przyćmiony sukcesem wypromowanego singla, jest albumem wybitnym. Również na tle innych płyt wydanych w tym samym czasie pozostaje jednym z najważniejszych albumów drugiej połowy lat siedemdziesiątych.


Powstanie "Agents Of Fortune" było naturalnym krokiem wynikającym z rozwoju i usamodzielnienia się grupy po wydaniu "Secret Treaties". Trzy pierwsze płyty, kultowe w wąskich kręgach intelektualnie ukierunkowanych miłośników rocka, stanowiły dzieła wyraźnie stymulowane artystycznie przez Sandy'ego Pearlmana i Richarda Meltzera. W połowie lat sześćdziesiątych obaj kształtowali rodzące się dziennikarstwo muzyczne pisząc dla pionierskiego na amerykańskim rynku czasopisma "Crawdaddy!". Obaj również prezentowali intelektualnie zaangażowane, krytyczne podejście do muzyki popularnej, realizując tym samym cel przyświecający ich macierzystemu periodykowi.

Mroczne, psychodeliczne teksty oparte na literackiej twórczości managera oraz dadaistycznych, zaskakujących skojarzeniach Richarda Meltzera budowały okultystyczny wizerunek grupy. Ten wzmocniony został jeszcze przyjęciem i zmodyfikowaniem przez zespół astralnego symbolu Kronosa. Z wizji i literackich zdolności obu dziennikarzy zespół czerpał pełnymi garściami. Muzycznie, tekstowo, wizerunkowo Blue Öyster Cult miał intrygować tworząc wokół siebie nimb tajemniczości i kultu. Zarówwno wytwórnia, jak i Sandy Pearlman widzieli w zespole amerykańską odpowiedź na Black Sabbath i w tym kierunku starano się budować jego wizerunek. Równocześnie jednak muzycy nie do końca odnajdowali się w narzuconej stylistyce.

Nie oznacza to jednak, że Blue Öyster Cult nie korzystali chętnie z ofiarowanej pomocy artystycznej. W latach 1972-1974 ciężar przygotowywania tekstów składali najczęściej na barki innych. Na 26 utworów nagranych na potrzeby trzech pierwszych płyt trio Pearlman - Meltzer - Patti Smith przygotowało teksty do 21 z nich. Dopiero czwarta płyta uwolniła Blue Öyster Cult od bazowania na talentach przyjaciół, chociaż wpływ Patti Smith, związanej wówczas z Allenem Lanierem, wciąż był znaczący. Wyjście spod dobrowolnie przyjętej kurateli Pearlmana pozwoliło nagrać płytę, która w nieporównywalnie większym stopniu niż poprzednie była wyrazem muzycznych poszukiwań samego zespołu. Oprócz Donalda Roesera, twórcy "(Don't Fear) The Reaper" ojcem sukcesu uznać trzeba Alberta Boucharda. Na "Agents Of Fortune" zespół wykorzystał aż pięć kompozycji podpisanych jego nazwiskiem, w tym fenomenalne, skomponowane przy udziale Patti Smith "The Revenge Of Vera Gemini", "This Ain't No Summer Of Love" czy "Debbie Dennise" (ponownie wraz z Patti Smith), jedne z najlepszych dzieł w całej karierze Blue Öyster Cult.


Roeser i Bouchard nadali albumowi nowe, bardziej przystępne brzmienie, czyniąc to jednak na swój własny, unikalny sposób. Nagrywając "czarno-białą trylogię" zespół pracował wspólnie nad poszczególnymi pomysłami. Gdy rozpoczęto przygotowania do "Agents Of Fortune" muzycy przynieśli niemal ukończone utwory w których zmieniano już bardzo niewiele. W roku 1976 dało to doskonały efekt. Dzięki połączeniu hard-rockowych riffów, beatlesowskich melodii oraz niepokojących tekstów udało się stworzyć album przebojowy a jednocześnie na tyle nietypowy, by nie odstraszyć dotychczasowych, konserwatywnych fanów. Jednym z głównych problemów z jakim muzycy musieli się uporać po sukcesie płyty były oskarżenia o nawoływanie do samobójstwa, wyrażane jakoby w drugiej zwrotce tekstu: "Dzień św. Walentego już się zakończył / Przeminął / Romeo i Julia / Złączyli się w wieczności / 40 000 ludzi każdego dnia /Jak Romeo i Julia / Odnajduje sedno szczęścia". Niezależnie od kontrowersji, siła utworu leży właśnie w nietypowym, jak na hity z amerykańskich list przebojów, tekście.

Strona liryczna albumu jest zresztą wyjątkowo zróżnicowana oraz przeważnie unika banału i sztampy. Każdy kto podejmie trud zapoznania się z tekstami utworów odkryje z jaką wprawą muzycy potrafili kształtować opowiadane historie: opis przedmiotowego traktowania zakochanej kobiety ("Debbie Dennise"), historię szaleńca na zatłoczonej ulicy przedstawioną z perspektywy osoby czytającej informacje w lokalnej gazecie ("Morning Final") czy zjadliwe epitafium końca epoki hippisów ("This Ain't No Summer of Love"). Współgranie trzech niezbędnych na każdej genialnej płycie elementów (zróżnicowane kompozycje - inteligentne teksty - spójna koncepcja) stanowi o wyjątkowości "Agents of Fortune". Niestety, wraz sukcesem przyszedł kryzys artystyczny przezwyciężony jedynie na kilku z licznych albumów ("Cultösaurus Erectus" z 1980 r. czy wspomniane już "Fire Of Unknown Origin"). [Jakub Kozłowski]