18 kwietnia 2017

Bohemofilia #31


O grupie Role, zwłaszcza w kontekście albumu "Rána", pisze się coraz częściej jako o gitarowej muzyce jakiej Republika Czeska jeszcze nie zaznała. Z tym akurat pozwolę sobie się nie zgodzić, nie tylko dlatego, że wydaje się to być przejawem typowego czeskiego deprecjonowania własnej muzyki. Na szczęście ktoś taki jak ja, na poły stąd, na poły spoza, może czeską muzykę nie tylko uparcie dowartościowywać, ale i identyfikować jej części składowe. Role zawiera bowiem w sobie po prostu dwa niezmiernie popularne w Czechach nurty rockowej alternatywy, niekoniecznie z kolei wzbudzające większe zainteresowanie w Polsce - shoegaze i 90's indie. Stąd u Role ciekawa równowaga między beztroską i zatroskaniem, próby mieszania z estetyką rocka zataczają zaś pełne koła, w efekcie więc możemy tu usłyszeć i riffy Foals, i melancholię The Cure. Do tego czeski wokal, umiejętnie kluczący gdzieś pomiędzy leniwym naturalizmem a lekką teatralnością. Rock być może się nie zmienia, ale z pewnością ma sie nadal dobrze.



Próbują również Acute Dose a że zaprzęgają do swych poszukiwań większą liczę środków to i efekty może nie są równie przyswajalne co u Role, ale znacznie szerzej zakrojone. U podstaw nadal tkwi indie-rock z lat dziewięćdziesiątych, ale największą różnicą w stosunku do Role nie jest bynajmniej anglojęzyczny i lekko histeryczny wokal. Na albumie "II" natknąć się można na elementy math-rocka, współczesnej gitarowej alternatywny czy wręcz awangardy, a wszystko to ujęte w bardzo gęste oraz całkiem emocjonalne / emocjonujące ramy.



Jeszcze bliżej noisowej awangardzie mają Rouilleux na zaledwie trzyutworowej epce "The Spoils", nie ma się jednak czego obawiać, materiał ten jest bowiem znacznie bardziej atmosferyczny od dwóch powyższych indie-rockowych dokonań. Z kojącego szumu wyłaniają się melodie, wyraźniejszych kształtów dodają im dęciaki, by w finale ukazać najzwyczajniejszą w świecie piosenkowość. Nadal więc poniekąd rock, ale kombinujący i z potencjałem.



Pisząc jednak o muzyce rockowej w końcu pojawia się wątpliwość, że taka muzyka powstaje wszędzie i zawsze, co zaczyna być problemem, jeśli mówimy o jej potencjalnym eksporcie zagranicznym. W przypadku krajów jak nasze kładzie się zatem nacisk na oryginalność, jakąś mityczną "lokalność", prawdziwie unikatowy czynnik sprawiający, że muzyka właśnie stąd a nie z któregoś krajów anglosaskich zasługuje na szczególną uwagę. I zasadniczo zgoda, sam pisząc o czeskiej muzyce robię to z myślą o jej specyfice i wyróżnikach. Ale z drugiej strony, dlaczego wykonawcy w Czech, Słowacji, Polski muszą być na siłę oryginalni? Dlaczego muszę kreować swoje własne unikalne stylistyki i w praktyce być lepszymi od muzyków na Zachodzie tylko po to by mieć tam szansę na odniesienie sukcesu? Dlaczego nie mogą po prostu stanąć do uczciwej konkurencji w znanych, popularnych i niekoniecznie oryginalnych gatunkach? Bo nie ma znaczenia pochodzenie, czasem powinno wystarczyć być dobrym. Tak jak grupa ±0 dobra jest w post-punku.



Jakub Jirásek zaintrygował już w 2012 roku prawdziwie lo-fi epką "Cold Cold Nights". Z jednej strony za sprawą swego głosu, bo ówczesny nastolatek brzmiał jak Beck Hansen śpiewający w grunge'owym zespole. Z drugiej strony w jego muzyce wyróżniała się lekka, swobodna filmowa atmosfera, jakby każdą z jego piosenek można było usłyszeć w niezależnej amerykańskiej słodko-gorzkiej komedii dla przeintelektualizowanych introwertyków. Jakub zaczął zresztą studiować reżyserię i być może dlatego jego aktywności muzyczne osłabły, być może zaś z powodu niefortunnego, niemożliwego do wyszukania pseudonimu J pod którym wtedy występował. Już z towarzyszeniem zespołu i jako J & The Cold Cold Nights dotarł z koncertami i do Polski, obecnie zaś grupa Cold Cold Nights wydała wreszcie album "(The) Last Summer". Jest to dzieło wyraźnie zespołowe, przy czym mówimy o zespole, który nadal dociera siebie i swoje inspiracje. Głos i słonecznie indie-rockowa dusza Jakuba jest tutaj tylko jednym z elementów, album zwraca się w stronę nieinstrumentalnego post-rocka, pełnego zarówno typowych gitarowych kaskad, jak i islandzko-dęciakowo-dzwnoneczkowych ornamentów w stylu Sigur Rós. Noce z pewnością są chłodne po tak widocznym przesunięciu muzyczno-geograficznych akcentów.



[Wojciech Nowacki]