23 października 2017

Recenzja Fleet Foxes "Crack-Up"


FLEET FOXES Crack-Up, [2017] Nonesuch || "Fleet Foxes" była płytą idealną na pełne niskiego światła babie lato, której bogactwo symulowane było zręcznym graniem z przestrzenią i harmonijnymi pogłosami a wymyślne struktury ujęte zostały w zwięzłe ramy krótkich, lekkich i chwytliwych piosenek. "Helplessness Blues" przyniosło trochę tego samego, trochę obowiązkowego poszerzenia brzmienia, trochę prób progresywności rozwiniętej teraz dość nieszczęśnie na "Crack-Up". Niekoniecznie zresztą rozwiniętej, bo po latach przerwy Fleet Foxes nadal wydają się poszukiwać sposobów realizacji swego ustalonego już brzmienia.

Osią albumu mają być niewątpliwie długie, pozornie złożone kompozycje, od otwierającej go "I Am All That I Need / Arroyo Seco / Thumbprint Scar", przez singlowe "Third Of May / Ōdaigahara" po tytułowy utwór finałowy. To oczywista i gustownie skrojona pieczątka wyrafinowania, która sugestywnym i wieloaspektowym zawikłaniem, od interpunkcji przez słownictwo po instrumentarium, potwierdzać ma ambicje i umiejętności Fleet Foxes oraz kompozycyjną finezyjność Robina Pecknolda. Jednoznacznie nawiązują do całkiem pomnikowego "The Shrine / An Argument" z "Helplessness Blues", ale od razu powiedzieć trzeba, że tamtego pomysłu w żaden sposób nie rozwijają, ba, dowodzą raczej, że był jednorazowym wypadkiem przy pisarskiej pracy. Ich nielinearność jest atrakcyjnie filmowa, wydawać się może całkiem imponująca, ale w gruncie rzeczy jest trudna do uchwycenia. Ponieważ żaden fragment nie przynosi wyraźniejszej melodii, czyli czegoś, co w czasach debiutu sprawiało wrażenie naturalnego talentu Fleet Foxes, każda kolejna zmiana tempa, tonacji, dramatyczne wahnięcie resetuje naszą pamięć o wszystkim co muzycznie ową zmianę poprzedzało. Dopiero rozbicie ich na cząstki ujawnia atrakcyjne mikro-fragmenty, najczęściej zresztą instrumentalne, a to syntezatorowy dron, a to aranżacje smyczków, co jednak pomaga tylko uświadomić sobie, że i tym, co do dziś pamiętamy z "The Shrine / An Argument" jest free-jazzowy finał. Choć pragniemy po Fleet Foxes przykrojonej na dzisiejsze czasy progresywności Pecknold nie jest jej w stanie na "Crack-Up" dostarczyć, markuje raczej złożoność zlepkiem prześpiewanych i szkicowych ledwie zalążków melodii.


Krótsze utwory lgną ku sobie również zlepiając się w ledwie rozróżnialną albumową całość, ale mając ściślejsze i bardziej zwięzłe ramy nieco łatwiej odsłaniają bardziej zajmujące elementy. "Cassius, -" całkiem efektownie eskaluje i choć powraca na utarte ścieżki to odbija się od nich w instrumentalnie intrygującym finale. Z "- Naiads, Cassadies" jest znów dość sztucznie połączony, ale ta akurat piosenka, choć nadal nieuchwytna to blisko ma do pustynnej zwiewności Devendry Banharta a "Kept Woman" subtelnym, lecz głębokim brzmieniem zapowiada co dziać się będzie w centralnej części albumu.

"If You Need To, Keep Time On Me" już jako jedna z zapowiedzi "Crack-Up" wydawała mi się niecodziennie, jak na Fleet Foxes, intrygującą. Pastoralny minimalizm w ich wykonaniu prezentuje się wyjątkowo dobrze, na bardziej różnorodnej płycie byłby pewnie ciekawym przerywnikiem, momentem wytchnienia, tutaj okazuje się jednym z jej najlepszych fragmentów, choć łatwym do przeoczenia. "Mearcstapa" na szczęście uwodzi już od pierwszych akordów gitary, znów echem odzywa się Devendra, ale przede wszystkim tchnie tutaj silny duch kruchego post-rocka spod znaku The Sea & Cake a ściankowe wręcz fazowanie wiedzie ku finałowemu współbrzmieniu sekcji dętej i smyczkowej. I w podobnym, lekko medytacyjnym duchu utrzymane jest "On Another Ocean (January / June)", by wyjątkowo wreszcie śpiewną eskalacją zbliżyć się do inteligentnie przebojowej wymyślności Grizzly Bear. Choć w "Fool's Errand" powracają do swego modelowego brzmienia rodem z debiutu to atmosfera powyższych trzech kompozycji jawi się jeszcze w "I Should See Memphis" i jasnym się staje, że w tych właśnie utworach tkwi rozwodniona niestety w skali całego albumu siła Fleet Foxes. Nie w pseudo-progresywnych, wokalnie przytłoczonych kompozycjach i efektownych, choć ogranych już harmoniach, lecz w skupionym minimalizmie, który pozwala odetchnąć zarówno grupie, jak i słuchaczowi. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]