4 października 2017

Recenzja Wilco "Schmilco"


WILCO Schmilco, [2016] dBpm || Wilco to feromonowa pułapka, rozkoszny labirynt, w który można się tylko zagłębiać, kluczyć w nim i nigdy nawet nie poczuć potrzeby wyjścia. Z łatwością i w zależności od swych preferencji możemy wskazać najlepszą, najważniejszą czy najbardziej istotną płytę Wilco. Dla części będzie to album który współtworzył oblicze muzyki początku XXI wieku, dla innych płyta z tyloma przebojami, że zdołały nawet trafić do reklamy, ktoś wskazać może któryś z wczesnych tytułów definiujących brzmienie alt.country. Ale obojętnie którą płytą wybierzemy szybko okaże się, że pozostałe w niczym jej niemal nie ustępują. Zmieńmy skalę, wytypujmy jeden album i spróbujmy wskazać ulubione z niego piosenki. Znów pozornie prosta sprawa, lecz i tutaj po czasie uświadomimy sobie, że poza oczywistymi wyborami nie sposób nie lubić reszty. Wilco jest zespołem wyjątkowym z tego prostego i unikalnego powodu, że nie ma złych płyt i nie ma słabych piosenek, choć nie ma też w naszym kątku świata należnej popularności.

Jeśli jednak grupa ma tak rozległą dyskografię, do tego jeden album powszechnie uznawany za epokowy, to przyjść musi moment rozkojarzenia, wymknięcia się uwadze, gdy każda nowa płyta nie staje się niczym więcej niż, ot, nowym Wilco. Nie jest to bynajmniej ani spadek formy, ani szczególna płodność i nadprodukcja materiału, w przypadku niezawodnego talentu i ciągu wysokiej jakości kompozycji łatwiej się po prostu rozkojarzyć i wrócić to tytułów, które już zdobyły sobie status klasycznych. Płyty "Wilco (The Album)" oraz "The Whole Love" wyznaczały chyba właśnie taki moment, obie udane, obie zawierały przynajmniej kilka kompozycji z łatwością zaliczanych do najlepszych w dorobku grupy, ale jako albumy stały się po prostu kolejnymi z ciągu. W tej dość leniwie komfortowej sytuacji ciężko spodziewać się prób restartu ze strony większości ukontentowanych własną karierą grup. Wilco zdolni jednak byli do cichego rebootu na bliźniaczych płytach "Star Wars" oraz "Schmilco".


Obie z zabawnymi tytułami i boskimi okładkami, obie stosunkowo krótkie ze zwięzłymi utworami powstałymi w wyniku jednej sesji nagraniowej. "Star Wars" stawiało na błyskotliwą różnorodność piosenkowego gitarowego brudu, nie wspominając już o tym, że nadal nic tak nie przyciąga uwagi jak wydanie w postaci darmowego downloadu. "Schmilco" podąża znacznie dalej w redukowaniu Wilco do kwintesencjonalnego brzmienia oferując jego wszystkie kluczowe elementy w postaci ledwie trzyminutowych i w większości akustycznych piosenek.

Niezauważalnie rozkwitające piękno to esencja funkcjonowania Wilco, czy to w "If I Ever Was A Child", skromnej, akustycznej wariacji na temat miksu soft-dad-rocka i country rodem ze "Sky Blue Sky", czy w "Cry All Day", gdzie z improwizowanego rozbiegania wyłania się klasycznie zapętlona piosenka Wilco, osadzająca w country pierwociny kraut-rocka. Ta odsłona Wilco najpełniej objawia się w "Locator", utworze, który kończy się po ledwie dwóch minutach sugerując tylko niezmiernie satysfakcjonujące instrumentalne rozwinięcie, ale swoją mantryczną motoryką sięga od post-rocka po późne, zgrzytliwe Blur. Równie mocno i naturalnie co we współczesnej alternatywie Wilco zawsze osadzone było w tradycji. Wycofany, ciemniejszy i na poły instrumentalny dawny folk "Quarters" nawiązywać może do "Trójki" Led Zeppelin, ale to amerykańskie tradycje brzmią tu najbardziej aktualnie pełną siłą swych historycznych znaczeń. "Nope" to zadziorny blues, stylowo zadrapany elektryczną gitarą, ale mogący spokojnie pochodzić sprzed stulecia. "Normal American Kids" to klasyczny amerykański storytelling, co w połączeniu z tradycyjnie brzmiącą akustyczną gitarą tworzy miniaturowy pomnik tamtejszej kultury, lecz słysząc słowa Always afraid of those normal American kids wiemy, że u Wilco nigdy nie chodzi o bezrefleksyjną celebrację amerykańskości. Od "popsutych", ściankowych piosenek po radosne, filmowe refreny "Schmilco" nie jest tak oczywiste jak "Star Wars" a okazuje się równie wycofane i esencjonalne co "Sky Blue Sky". Mała wielka płyta od wielkiego małego zespołu. 8/10 [Wojciech Nowacki]