31 października 2017

Recenzja Lambchop "FLOTUS"


LAMBCHOP FLOTUS, [2016] City Slang || W momencie premiery tytuł dwunastej płyty Lambchop można było odebrać jako filuterny żart Kurta Wagnera, idący ramię w ramię z jego lirycznym poczuciem humoru, jak i z polityczną orientacją. Mówimy bowiem o nie tak odległych, lecz dziś już zupełnie fantastycznych czasach, gdy świat głęboko wierzył, że największym wyzwaniem w powyborczej rzeczywistości będzie to, jak w tytułowej roli pierwszej damy Stanów Zjednoczonych sprawdzi się Bill Clinton. Dziś pewnie silniej niż kiedykolwiek należy odrzeć tą płytę z oczywistych politycznych kontekstów i wyraźniej akcentować, że "FLOTUS" nie jest akronimem First Lady of the United States, lecz skrótem od for love often turns us still. Owszem, na okładce widnieje ręka Baracka Obamy na ramieniu żony Kurta Wagnera, zadeklarowanej demokratki i działaczki politycznej w ich rodzimym stanie Tennessee, ale to jej właśnie jest ta płyta poświęcona. "FLOTUS" jest o miłości, wsparciu i więziach, choć oczywistych to często ukrytych.

Ukrywa się tu również klasyczne brzmienie Lambchop. Album jeszcze przed premierą uchodził za radykalny brzmieniowo zwrot, śledząc ich wcześniejsze albumy można jednak dostrzec dość naturalną ewolucję. Przynajmniej od czasów zjawiskowego "Is A Woman" zespół funkcjonujący pod szyldem alternatywnego country stylowo igrał z formą, równie blisko miał do medytacyjnego minimalizmu ("Is A Woman" właśnie, "OH (Ohio)"), co do pełnych niemal filmowego rozmachu aranżacji ("Aw C'Mon / No, You C'Mon"), na "Damaged" pojawił się już jazzujący noir-ambient. "Mr. M" udanie połączył wszystkie te elementy w płytę, która z łatwością uchodzić może za esencjonalną dla Lambchop, ale jednocześnie też unosiło się nad nią silne wrażenie końca drogi.


"In Care Of 8675309" to w warstwie instrumentalnej nadal klasyczne i niezmiernie stylowe Lambchop. Przez niemal dwanaście minut utworu, co już jest wyznacznikiem jego wyjątkowości, słyszymy tu i klasyczne dźwięki pianina, i charakterystyczne frazowanie gitary rytmicznej, i synkopującą żywą perkusję. Vocoderowy wokal Kurta Wagnera jest jednak zmianą tak drastyczną i oczywistą, dla całej płyty zaś pierwszoplanową, że całkowicie dominuje nad naszą percepcją tej piosenki. Właśnie, piosenki, kompozycja jest bowiem tak lekką, że zupełnie nie czuć jej długości. Jednocześnie jest jednak zarówno wprowadzeniem do, jak i antytezą finałowego, osiemnastominutowego "The Hustle". Kraut-rockowe zapętlenie, mechanicznie terkocząca elektronika, eksperymentalna struktura punktowane są w nim dęciakami oraz, dla odmiany, całkowicie naturalnym głos Wagnera.

Obie kompozycje są klamrą spinającą album, jego dominantą, nie jest jednak tak, że wszystko to, co znajduje się pomiędzy jest tylko budowaniem napięcia, muzyczną mgłą rozpylaną na drodze ku "The Hustle". Wokal Wagnera często zatrzymuje się tylko na etapie modulowanego gaworzenia spośród którego okazjonalnie wybijają się rozpoznawalne frazy. Zamiast typowego dla Lambchop snucia bardzo plastycznych opowieści w warstwie tekstowej chodzi na "FLOTUS" o budowanie płynnej, enigmatycznej atmosfery, ale nie tylko z tego powodu album ten staje się ekwiwalentem "Kid A". Opus magnum Radiohead również uchodziło za płytę elektroniczną, podczas gdy jej najbardziej dojmującym pierwiastkiem były w istocie elementy jazzu. Bardziej nawet niż automat perkusyjny czy vocoder odbija się tu piętnem czasem jazzujące, czasem neoklasyczne, ale zawsze zręczne i naturalne pianino oraz często obezwładniające linie basu. Kompozycje cechuje luźna, ale bynajmniej nie szkicowa struktura, każda wydaje się być zalążkiem niezwykle zajmującej żywej improwizacji, stąd też zupełnie nie czuć tu upływu czasu. Nie czuć też irytacji, co odróżnia "FLOTUS" od "22, A Million", płyty z którą jest usilnie zestawiany. U Bon Iver fascynacja elektroniką jest poszatkowana, chaotyczna i skupiona wyłącznie na rozemocjonowanym i niekoniecznie umiejętnym odkrywaniu nowych możliwości, Lambchop natomiast gustownie i przemyślanie podporządkowuje swe odmienione brzmienie grze w odkrywanie oczywistych, lecz ukrytych znaczeń. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]