10 lipca 2015

Recenzja Sufjan Stevens "Carrie & Lowell"


SUFJAN STEVENS Carrie & Lowell, [2015] Asthmatic Kitty || Przykro mi. Nie rusza mnie Sufjan Stevens i jego mommy issues. Czterdziestolatek o wyglądzie trzydziestolatka ma problemy dziesięciolatka a ja nie rozumiem dlaczego powinny mnie interesować. Czyżby niosły z sobą uniwersalny przekaz? Podane zostały w zjawiskowej formie muzycznej? Jestem cynicznym, bezdusznym potworem bez serca? To oczywiście najwygodniejsza odpowiedź, ale tylko załóżmy, ostrożnie i ryzykownie załóżmy, że "Carrie & Lowell" nie jest tak dobrą płytą za jaką dość powszechnie uchodzi.

Sufjan najczęściej pozostawiał mnie doskonale obojętnym i bardziej irytował niż intrygował. To ostatnie zdarzyło się właściwie tylko na "The Age Of Adz", albumie może i chaotycznym, ale w kalejdoskopowy sposób stawiającym wyzwanie przed odbiorcą. Na recepcji płyty "Carrie & Lowell" bardzo mocno zaciążyła wpychana zewsząd potencjalnemu słuchaczowi tematyka. Z każdego wywiadu, promocyjnego newsa, wypowiedzi Stevensa, artykułu i oczywiście późniejszych recenzji, biła prosto w oczy historia Sufjana, jego dzieciństwa, matki, ojca i ojczyma. Każdy zatem jeszcze przed pierwszym przesłuchaniem albumu winien nieść w sobie nabożny szacunek, bo ciii, Sufjan Stevens śpiewa o mamie.

W efekcie odbiór albumu jest niezręczny, przytłaczający, niewygodny. Do tego stopnia, że natarczywie powraca pytanie, dlaczego powinniśmy słuchać o najintymniejszych detalach życia Sufjana Stevensa właśnie? Jego partykularna, suburbialna opowieść, jeśli pominąć oczywistości, nie niesie żadnego uniwersalnego przekazu. Nie czuję zatem potrzeby jej słuchać a jej dosłowność jeszcze tą potrzebę zmniejsza. Właśnie, dosłowność. Teksty, okładka, tytuł, zdjęcia, promocja albumu, mogły zaszkodzić tej płycie i z pewnością tak się stało w moim, mniejszościowym przypadku. Niestety, zamiast pozostawić całość w niedomówieniu, pozwolić słuchaczowi na samodzielne odkrywaniu sensów albumu Sufjan zrzucił nam swój hiperemocjonalny bagaż prosto na głowę. Kontakt z nim jest zaś równie przyjemny i sensowny co przyłapanie brata na masturbacji, ojca na oglądaniu musicali, matki na pociąganiu z piersiówki.


Tkwiące we mnie niewzruszone monstrum mogłoby przynajmniej skupić się na rzeczy najistotniejszej, czyli na muzyce. I to jest właśnie zasadniczy problem "Carrie & Lowell", skutecznie i z premedytacją maskowany przygniatającą tematyką. Ta płyta jest nudna. Przynajmniej jako całość, ponieważ, powiedzmy to wreszcie, piosenki Sufjana są po prostu ładne. Ale niezwykle kruche utwory sporadycznie tylko nabierają pełni ("The Only Thing"), przestrzeni ("All Of Me Wants All Of You"), czy lekkości ("Eugene"). Piosenkom takim jak "Should Have Known Better" czy "Fourth Of July" nie można nic zarzucić, ale też na czysto kompozycyjnym poziomie stwierdzić wiele więcej niż to, że są ładne.

Minimalna chwytliwość pojawia się jednak ledwie miejscami, ta bardziej udane kompozycje toną jednak w totalnej jednorodności albumu. Jeśli pojawi się ciekawszy i bardziej zapamiętywalny motyw to jednocześnie mamy wrażenie, że słyszeliśmy go już parę piosenek wcześniej. Monotonia płyty sprawia, że bardzo łatwo się przy jej słuchaniu rozproszyć, poświęcenie jej jednak zwiększonej uwagi niespecjalnie ma się czym odwdzięczyć. I nie ułatwia tego sam Stevens ze swoim jednostajnym, szeptanym i irytująco multiplikowanym (po co?) wokalem.

Nie jest to ani album zły, ani z pewnością nie jest wybitny. Być może "Carrie & Lowell" jest jak papierek lakmusowy, test, próba ognia. W zależności od tego jaki jest poziom waszej odporności na hype czekać was mogą zupełnie różne doświadczenia. 4/10 [Wojciech Nowacki]