24 stycznia 2016

Retro-recenzja Ścianka "Białe wakacje"


ŚCIANKA Białe wakacje, [2002] Sissy Records, reedycja: [2015] Sony || Minął kolejny listopad. Teraz już wiemy, że ciągłe istnienie Ścianki przestało być wątpliwe, w grudniu ukazał się niespodziewany "Niezwyciężony", ba, nawet "Come November", najbardziej oczekiwany album w historii polskiej muzyki rozrywkowej, który już, już prawie ukazał się w 2011 roku, jest nadal w planach Macieja Cieślaka, mimo wcześniej rozsiewanych tu i ówdzie defetystycznych głosów osób posiadających jakoby wiedzę tajemną. Latem ubiegłego roku jedynym śladem jakiegokolwiek ruchu ze strony Ścianki było winylowe wydanie "Białych wakacji".

Ruch zespołu jest to oczywiście czysto teoretycznie. Ciężko sobie wyobrazić, żeby Maciej Cieślak miał jakąkolwiek kontrolę nad tym wydawnictwem. Oryginalne "Białe wakacje" ukazały się w roku 2002 pod szyldem nieodżałowanego Sissy Records, sublabelu ówczesnego BMG, dziś z kolei wchłoniętego przez Sony. Winylowy renesans wkroczył do Polski w stopniu marginalnym, ale na tyle widocznym, że Sony właśnie rozpoczęło wydawać winylowe reedycje polskich albumów ze swego katalogu. I tak, obok płyty Brodki, kompilacji największych przebojów o.n.a., czy pierwszych solowych albumów Smolika, stanęła Ścianka z "Białymi wakacjami". Kto wie, może zatem ktoś całkiem sensowny podjął tą decyzję.

Z dwóch wydanych przez ówczesne Sissy Records to przecież "Dni wiatru" uznawane są obok debiutanckiego "Statku kosmicznego" za najważniejsze albumy polskiej alternatywy. Nawet późniejszy "Pan Planeta" obrósł już legendą, pozostając od 2006 roku ostatnim regularnym albumem Ścianki, do tego uchwycił zespół w dość specyficznym momencie jego historii. "Białe wakacje" tymczasem nawet wśród fanów często nazywane są najsłabszym czy zbiorem odrzutów, co jest wielopoziomową bzdurą. Jeśli ktoś wpadł zatem na pomył wystawienia winylowego albumu Ścianki na eksponowanej półce w Empiku, to najbardziej racjonalnym elementem tego planu jest wybór właśnie "Białych wakacji", płyty może nie tak epokowej, ale równie genialnej, co "Statek kosmiczny" i "Dni wiatru", przefiltrowanej jednak przez pokłady rockowej historii, do perfekcji dociągającej formułę albumu i destylującej po prostu najprzystępniejsze elementy brzmienia Ścianki.


"Got My Shoes And My Tattoo Part 1" na sam początek na twarzy fana starającego się wyjaśnić komuś jak wspaniała jest Ścianka może wywołać niezręczny rumieniec. Cyrkowo-karuzelowe klawisze Lachowicza i gaworzenie Cieślaka, zanim w ciągu ledwie dwóch minut przerodzą się w punkową niemal piosenkę, wydają się być bodaj jedynym na "Białych wakacjach" przykładem ściankowego poczucia humoru. Lecz także przykładem jak szybka i intensywna piosenka może poszczycić się niebanalną, ale logiczną strukturą.

Tytułowe "Białe wakacje" to maestria Ścianki w wykorzystaniu rockowych, niemal bluesowych tradycji, znanych i przyswajalnych, do stworzenia kompozycji praktycznie instrumentalnej, ale niezwykle narracyjnej. Oparte na kluczowym basowym rytmie, transowe i kojące, oplecione są gitarą, stopniowo zyskując napięcia i rozmachu. Po powrocie do pierwotnej linii basu, pojawia się początkowo delikatny i wietrzny zaśpiew, który przeradza się w pełen emocji krzyk z towarzyszeniem gitary, by wreszcie na koniec zejść w przestrzenny dźwiękowy pejzaż.

Piosenkową stronę Ścianki reprezentuje niezwykle zręczna "Harfa traw", prowadzona gitarą akustyczną, ale niebanalnie zrytmizowana, wręcz motoryczna, z elektrycznym, rockowym finałem Polski tekst brzmi niby abstrakcyjnie, ale przez swoją plastyczność staje się podświadomie zrozumiały, piosenka zaś, co pokazała epka z 2003 roku, daje szerokie możliwości remiksów i przesuwania akcentów. Urzekająco śpiewny jest też "September", początkowo akustyczna piosenka z której wyłania się frazowany gitarowy post-rock w chicagowskim stylu, pełen drobiazgów i ozdobników, zamknięty znów songwriterską klamrą. I jeszcze "Piosenka No 2" z wiodącą rolą pracy perkusji w ciągu siedmiu minut eskaluje, okazując się prostą, ale najbardziej złożoną z "piosenkowego ciągu" (modelowa, po prostu wręcz przebojowa "Piosenka No 3" z debiutanckiego "Statku kosmicznego" i "Piosenka No 1", jeszcze starsza a planowana być może na "Come November").

Emocjonalnym centrum albumu będą jednak "Miasta i nieba". Rozpoczynają się jako niemal ogniskowa piosenka z leniwym wokalem, wahająca sie jednak między (pop)rockową melodią a podskórnym napięciem, po dwóch i pół minucie rozjeżdża się w ambientowy pejzaż, by wraz wejściem basu w 4:30 zainaugurować się najlepszy fragment muzyki w dziejach polskiego rocka. Slide'ująca gitara Cieślaka, wejście perkusji, fascynujący motoryczny noise, intensywna melodia i gniewny wokal, tworzą emocjonalne zagęszczenie wywołujące ciarki w finałowym zejściu.

Porównywalna intensywność pojawia się na "Białych wakacjach" wielokrotnie, ale podsumowują ją nocny, kroczący sposób zamykające album klamrą "Got My Shoes And My Tattoo Part 2". Zwolniony i obniżony motyw z części pierwszej rozciągnięty został do trzynastu minut, Ścianka zagęszcza mglistą atmosferę a psychodelia miesza się z noise'ową werwą oraz post-rockowym operowaniem hałasem i ciszą. Przy tym ani to awangarda, ani dekonstrukcja, im bardziej na "Białych wakacjach" odchodzi od czysto piosenkowej formy, tym bardziej zbliża się do klasyki nieskrępowanego skostniałymi podziałami rocka, brzmiąc niczym grający post-rocka The Doors.

W kontekście albumu nawet gitarowy akord "A6" czy ilustracyjny i dający wytchnienie po "Miasta i niebach" "Peron 4" mają sens. Pozornie niezobowiązująca, krucha akustyczna miniatura "The Hill" dopiero później okazuje się zaginionym suplementem do "September". Misterna narracja "Białych wakacji" tworzy album kompletny i nierozerwalna całość. Którą w wersji winylowej zaburzać będzie oczywiście ciągłe przekładanie stron, szkoda też, że wydanie jest bardzo skromne i niepozbawione błędów. Ale trudno, taka specyfika czasów, z jakiś powodów chcemy muzyki słuchać na winylach (a może tylko ją posiadać). "Białe wakacje", choć niekoniecznie uznawane za klasyczną płytę Ścianki posiadać warto i posłuchać trzeba. Dla tych, którym alternatywność kojarzy się z niesłuchalnym wydumaniem i burzeniem muzycznego status quo, to właśnie "Białe wakacje" powinny jawić się jako fascynujące objawienie. A stąd już łatwiej do światów "Statku kosmicznego", "Dni wiatru" i "Pana Planety". 10/10 [Wojciech Nowacki]