16 czerwca 2016

Recenzja Kamp! "Orneta"


KAMP! Orneta, [2015] Brennnessel || Debiutancki album Kamp! nie stał się tym, czym powinien był być. Zjawiskowe przeboje "Cairo", "Melt" i "Distance Of The Modern Hearts", ba, nawet niezwykle zręczne intro "Oaxaca", nie zdołały przykryć zwrotu w stronę ejtisowego popu, który dokonał się w latach pomiędzy wczesnymi epkami a płytowym debiutem. "Kamp!" ukazało się za późno, w międzyczasie polski słuchacz zdążył się już oswoić z ideą synth-popu, zespół zaś porzucił nowoczesne elektroniczna brzmienia "Thales One" i "Breaking A Ghost's Heart" na rzecz bardziej przyswajalnej otoczki lat osiemdziesiątych.

W efekcie zabrakło na "Kamp!" wyczekiwanego czynnika wow!, zamiast albumu dekady, przedmiotu kultu, kolekcji hitów, która rewolucjonizowałaby polski gust objawiając mu elektronikę, płyta okazała raczej próbą ujarzmienia formatu albumu. Z perspektywy czasu widać, że Kamp! to zespół po pierwsze singlowy, po drugie zaś koncertowy. Pierwsza ich płyta okazuje się być jednak dziś tytułem klasycznym, który z biegiem czasu będzie tylko zyskiwać, "Orneta" zaś ten status tylko umocni.


Zarówno intrygujący tytuł pochodzący od miasteczka położonego na Warmii, jednego z najbardziej enigmatycznych regionów Polski, jak i okładka będąca kadrem z filmu "Król Maciuś Pierwszy", jeszcze wyraźniej wskazują, że Kamp! po raz drugi postanawiają zmierzyć się z ideą "albumowości", spójnym i przemyślanym konceptem. Tym razem nawet za cenę singli, choćby bowiem "Dorian", i tak jeden z lepszych utworów na płycie, w zestawieniu z dotychczasowym potencjałem Kamp! okazuje się zaskakująco słabo przebojowy. I taka też jest "Orneta", mało chwytliwa, miejscami przyciężka, miejscami tak lekko przemijająca, że nie pozostawia żadnego punktu zaczepienia. Szkoda też chłopięcego wokalu, który co prawda w przeszłości był jednym z elementów prowokujących do porównań z Cut Copy (które już na "Half Nelson" natychmiast zastępuje Animal Collective), ale na "Ornecie" zbyt często przykrywany jest vocoderowymi modulacjami. Nawet w lżejszym, przestrzennym i posiadającym potencjał do tanecznej eskalacji "Range Rover" czy w bliskim mu "Land Rover", muzycznie bliskim Hot Chip na zwolnionych obrotach, ale zarazem frapująco krótkim. Kompozycje są też nie tylko wyraźnie słabsze, ale czasem właśnie po prostu za krótkie. Co jednak niełatwo zarejestrować jeśli przepływają jedna w druga na progu zauważalności. Przynajmniej instrumentalne "Trap Door" wyróżnia się dzięki gęstszemu brzmieniu i bardziej klubowemu charakterowi.

"Orneta" jest jednak płytą znakomicie wyprodukowaną, pełną pieczołowitych aranżacji, nie zmienia jednak wrażenia, że najlepszym albumem Kamp! okaże się zapewne wydane za jakieś dwadzieścia lat greatest hits. Koniecznie trzeba jednak zestawić Kamp! albumowe z koncertowym. Profesjonalizm tria mógł okazjonalnie wydawać się wystudiowany, ale wieloletnie doświadczenie na scenach wszelakiej wielkości po prostu robi wrażenie. Precyzyjny i dopracowany, lecz żywiołowy i porywający set potrafią zaoferować w każdych warunkach, w klubie, na festiwalu, dla pięćdziesięciu, dla tysiąca. Najprościej zatem powściągnąć studyjne ambicje i przenieść na płytę prostsze taneczne emocje oraz koncertową odwagę, która zaskarbia Kamp! absolutnie zasłużoną uwagę w kraju oraz za granicą. 7/10 [Wojciech Nowacki]