28 lutego 2021

Recenzja Little Dragon "New Me, Same Us"


LITTLE DRAGON New Me, Same Us, [2020] Ninja Tune || Wytwórnia Ninja Tune zmieniła się. Jeśli przy okazji wydającego w niej niegdyś Skalpela wspominamy z rozrzewnieniem jej klasyczne czasy, to w przypadku Little Dragon mowa już o czasach nowych, może już nie tak wyraźnie zdefiniowanych, ale otwartych i na inne brzmienia, wychodzące nawet poza szeroko definiowaną elektronikę. To nadal jakiś wyznacznik jakości, symbol czy wręcz nobilitacja, przejście pod skrzydła Ninja Tune rodziło więc nadzieje na zasłużony przełom w karierze Little Dragon.

Powracając dziś to wszystkich poprzednich płyt grupy widać, że nie ma sensu czekanie na coś, co już nastąpiło. Pojawienie się albumu godnego postawienia obok "Machine Dreams" przyniosłoby dziś szersze uznanie zespołowi, co do którego ciekawość została należycie rozbudzona w międzyczasie licznymi kolaboracjami. Może jednak nie ma ku temu większej potrzeby, mamy przecież "Machine Dreams", płytę, która ze swym niebanalnie chwytliwym podejściem do elektronicznego popu, chyba po prostu pojawiła się zbyt wcześnie. Ale i sami Little Dragon nie wydają się dziś mieć aż tak ambitnie zakrojonych ciągot.

Paradoksalnie, brak wyszukanych ambicji oznacza dla Little Dragon powrót do niezobowiązującego eksperymentowania i to właśnie wydaje się być ciągłą esencją ich tożsamości. To oczywiście nadal niezwykle przyjemna i sympatyczna muzyka, ale "New Me, Same Us" najbliżej ma do "Ritual Union", albumu, który silniej postawił na eksperymenty z dźwiękiem niż na melodie, a który dziś dopiero można należycie docenić. Na "Ritual Union", jak na każdej jak dotąd płycie Little Dragon, znalazło się jednak i parę niezwykle przebojowych kompozycji, nowy album jest zaś ich pierwszym bez żadnego wyraźniejszego punktu zaczepnego, który budowałby ciekawość względem całości.


Może z wyjątkiem "Hold On" na samym początku, bez zbędnych wstępów uwodzącym znajomą melodyką, lekko "zabawkową", ale tutaj też i lekko house'ową. Z miejsca też na płycie tej czai się coś więcej, jakieś emocjonalne wahnięcie i nie jest to melancholia, ale raczej dziewczęca nostalgia, tęsknota za pokojem z dzieciństwa, wypełnionym nastoletnimi bibelotami i plakatami gwiazd. Linie wokalne sięgające do r'n'b rodem właśnie z lat dziewięćdziesiątych z łatwością by się odnalazły w prawdziwych, popowych przebojach, tutaj jednak towarzyszą, czy może raczej przykrywają warstwę muzyczną eksplorującą produkcyjne i aranżacyjne zabawy czy funkcje pojedynczych rytmów niż siłę kompozycji. Te często kończą się dość szybko i niespodziewanie, jakby nie mogły osiągnąć satysfakcjonującej konkluzji, co tylko wzmacnia mixtape'owego ducha tego albumu, w którym piosenki przelewają się jedna w drugą nie pozostając z nami na dłużej.

Mniej więcej od połowy płyta odrobinę zwalnia, jakby oferując chwilę wytchnienia, niekoniecznie potrzebnego, jeśli nie wydarzyło się dotąd nic specjalnie angażującego. Przy całej przyjemności obcowania z głosem Yukimi Nagano, szkoda jednak, że większej przestrzeni nie zdobyła sobie sama muzyka. Prześpiewanie tej płyty bynajmniej nie męczy, ale zbyt ją ujednolica, a dźwiękowe ciekawostki spycha do kategorii tła dla dociekliwych. Zespół nie poszukuje tutaj wielkiej efektowności i wygląda na to, że nigdy nie było to ich celem, nawet jeśli do jego osiągnięcia są całkowicie zdolni. Little Dragon to po prostu sympatyczni ludzie, których bawi zamknięcie się razem w pokoju i wspólne tworzenie muzyki, praca z nostalgią oraz zabawa z dźwiękiem. Na "New Me, Same Us" zrobili więc to, co chcieli i co zawsze robili. 6/10 [Wojciech Nowacki]