SKALPEL Highlight, [2020] No Paper || Jakimże elementem naszej dumy narodowej przed niemal dwudziestu już laty był sukces duetu Skalpel, rzecz jasna mierzony na ówczesną skalę wydawania w wytwórni Ninja Tune. Dziś już sam fakt przynależności nie tylko do zagranicznego, ale i kultowego labelu nie musi już robić wystarczającego wrażenia, samo zaś Ninja Tune poszerza swój katalog o brzmienia, które wtedy zdawałyby się dla ich profilu zaskakujące. Skalpel jednak się nie zmienia. I jakkolwiek narracja doszukująca się w dwóch nowych płytach duetu odmiennego charakteru od tych, które wprowadziły polski jazz do współczesnych klubów, lub przynajmniej mniejszej skali, jest kusząca, to jednak nieprawdziwa.
Zmienił się kontekst i percepcja muzyki, lecz nie ona sama. Porównując dziś "starego" i "nowego" Skalpela słychać wyraźną ciągłość. To nadal ten sam warsztat, nawet jeśli akcentujące żywe kolory okładki wydają się sugerować lżejszy i mniej noirowy materiał niż skąpane w czerni debiut oraz "Konfusion". Muzyka, która wtedy tkwiła w lekko wyrafinowanym klubowym oparze, dziś towarzyszy nam już w znacznie bardziej przyziemnych okolicznościach, w pracy na słuchawkach, w gustownie urządzonych mieszkaniach, na kanapach przed telewizorami.
Być może Skalpel po powrocie nie zdołał popisać się tak zadziornymi kompozycjami jak "1958" czy "Test Drive", ale wszystko to, co tworzy jego dzisiejsze brzmienie było obecne już wtedy. Nostalgiczne romantycyzowanie dawnych albumów, kosztem tych najnowszych, spada więc do rangi miłego, lecz krzywdzącego mitu. Nie oznacza to, że muzyka Skalpela, a przede wszystkim jej atmosfera, wartość zawsze najsilniej ją definiująca, się nie zmieniła. "Transit", który zdążył się już doczekać rozszerzonego o nowe utwory wznowienia, przyniósł wyjątkowo sporo zapadających w pamięć kompozycji, bardziej skupiających się na melodii niż ogólnym nastroju. "Highlight" pod tym względem wydawać się może bardziej stonowany i mniej na pierwszy rzut ucha pamiętny, ale okazuje się też być płytą bardziej różnorodną.
Jest tu i radosne rozedrganie, i szarpana rytmika bliższa solowym dokonaniom Igora Boxxa, i stary, dobry, jazzowy niepokój, nawet podbite elektroniką tąpnięcia rodem z Jaga Jazzist, wszystkiego po odrobinie, nieinwazyjnie, ale zawsze w skąpanych w przestrzeni i ciepłych falach dźwięku. Niekoniecznie w singlach, lecz choćby w filmowo eskalującym "Countless" pojawia się największy rozmach, w nich jednak tkwią zapowiedzi wskazujące na to, że "Highlight" okazać się może na drodze Skalpela albumem przejściowym. Niejednokrotnie i nieprzypadkowo bowiem na płycie pojawiają niby-wokale silnie sugerujące ledwie już skrywaną piosenkowość Skalpela, pojawienie się więc w przyszłości pełnoprawnych wokalistów nie byłoby już żadnym zaskoczeniem. Tymczasem jednak, choć łatwo zredukować tę muzykę do estetycznego funkcjonalizmu, nadal cieszyć się możemy gustowną precyzją detali oraz stylu. 7/10 [Wojciech Nowacki]