3 października 2013

Recenzja Pet Shop Boys "Electric"


PET SHOP BOYS Electric, [2013] x2 || Nie wiem, nie jestem w stanie określić kto jest dziś grupą docelową Pet Shop Boys. Dla dawnych fanów popu lat osiemdziesiątych współczesne aranżacje duetu mogą być zbyt nowoczesne, dla miłośników elektroniki zapewne wydają się zbyt archaiczni. Nie sądzę, żeby istniała dziś jeszcze nisza zwolenników disco, Pet Shop Boys są chyba postrzegani jako dinozaury popu, muzealna klasyka, trochę wyrwana ze swojego czasu. Problem w tym, że wydali w tym roku lepszą i bardziej rozrywkową płytę niż <przewracanie oczami> Daft Punk.

Wyrażam cichą nadzieję, że nie wyglądam ani na dinozaura, ani na fana disco. Mój sentyment do Pet Shop Boys jest bardzo prosty. Wczesna lata dziewięćdziesiąte i ich składanka (oczywiście na kasecie) odtwarzana w czasie podróży z rodzicami naszym Fiatem 126p. Ale przede wszystkim płyta (tfu, kaseta) "Very", jeden z największych i chyba ostatni tak wielki sukces komercyjny Pet Shop Boys. Od "Go West" mogą dziś lekko zgrzytać zęby, od teledysku łzawić oczy (ale c'mon, takie efekty w 1993 roku?), lecz i dziś album ten brzmi zaskakująco świeżo. Zbieraczom szczególnie polecam poszperać za oryginalnym pierwszym wydaniem płyty kompaktowej w pudełku z pomarańczowego plastiku.

Zeszłoroczne "Elysium" okazało się bardzo przyjemnym albumem. Zapowiadający płytę refleksyjny "Invisible" prezentował się całkiem ciekawie, melancholia i refleksja nad przemijaniem, czasem traktowanym autoironicznie, zdominowała ten materiał. Całość, prowadzona kojącym wokalem Tennanta, swobodnie przepływała, przy uważniejszym słuchaniu ujawniając jednak podobieństwa między kompozycjami, wręcz na granicy autoplagiatu. Jednocześnie zabrakło na "Elysium" wyraźniejszego przeboju, za to boleśnie odstawały niektóre teksty, jak w okrutnie banalnych "Winner" i "Hold On".


Tak szybka zapowiedź wydania nowego albumu była sporym zaskoczeniem. Po wiekowym już jednak duecie spodziewać by się można było znacznie dłuższych przerw, zwłaszcza w kontekście samorefleksyjnego "Elysium". Tymczasem, nowa płyta nie tylko ukazała się ledwie dziesięć miesięcy po poprzedniej, ale i ukazała Pet Shop Boys od diametralnie innej strony.

"Electric" to od początku do końca płyta taneczna, bez popisów, żonglerki stylami czy silenie się na oryginalność, choć już w otwierającym całość, niemal instrumentalnym "Axis" pojawiają się lekkie dubstepy. Silniej jednak pobrzmiewa tu roztańczony Kraftwerk. Najkrótsze w zestawie "Shouting in the Evening" przypomina Groove Armadę z okresu "Black Light". W ponadczasowo tanecznym "Bolshy" odzywa się house. To jednak cały czas Pet Shop Boys, "Thursday" najbliższe jest ich przebojom z lat osiemdziesiątych, "Vocal" to ich eurodance'owe wcielenie z początku lat dziewięćdziesiątych. Typowy, odrobinę wesołkowaty banał wkrada się w "Love Is A Bourgeois Construct", przypominającym zresztą trochę "Go West". Banału nie uświadczymy jednak we "Fluorescent" czy "Inside A Dream".

"Elysium" nie miało większych szans, zarówno pod względem muzycznym, jak i lirycznym, na przyciągnięcie do Pet Shop Boys nowych fanów. "Electric" zasługuje na daleko większą uwagę, ale sądzę, że trudno będzie się tej płycie przebić przez tłum zasłuchany w "Get Lucky" i najbardziej przecenianą płytę roku. Na szczęście niektórzy stale pamiętają, który duet to prawdziwi klasycy. 7/10 [Wojciech Nowacki]