DEERHUNTER Monomania, [2013] 4AD || "Halcyon Digest" było jak nocna jazda samochodem. Przytłumione radio, kontrolki na desce rozdzielczej, zjazd z obwodnicy, pierwsze światła miasta i świadomość dotarcia do domu już za parę minut. "Monomania" to szaleńcza jazda motorowerem marki "Romet" po zaśmieconych ulicach, kocich łbach, bez celu, bez trzymanki i dla samej przyjemności odbicia sobie pośladków na roztrzęsionych resorach. Ostatnią rzeczą, którą można powiedzieć o nowym albumie Deerhunter jest to, że jest to piękna płyta. A taką w 2010 roku było "Halcyon Digest".
Wiadomo, "Earthquake" czy "Helicopter" przyniosły zgodnie z tytułem kusząco hipnotyczną atmosferę, ale wystarczającym powodem do istnienia tego albumu był jeden jedyny utwór. "Desire Lines" to opus magnum zespołu, najbardziej fascynująca gitarowa kompozycja XXI wieku, niemal popowa piosenka, która przeradza się w intensywne, niekończące się pierwotnie rockowe uniesienie. Co ciekawe, choć Deerhunter powszechnie utożsamiany jest z Bradfordem Coxem, to akurat "Desire Lines" (oraz równie melodyjna i motoryczna piosenka "Fountain Stairs") jest kompozycją gitarzysty Locketta Pundta.
Nie jest zatem zaskoczeniem, że na "Monomanii" muzycznie wyróżnia się jedyny (niestety) jego utwór. "The Missing" to kolejny dowód na jego niesamowite, naturalne wyczucie prostych, powtarzalnych melodii. Reszta płyty to królestwo Coxa, królestwo w stanie rozkładu i chaosu. Od pierwszych sekund uderza wielka ilość brudu, zarówno w dźwiękach gitar, licznych zniekształceniach, jak i w głosie Coxa. Który momentami karykaturalnie przypomina Marylina Mansona. Jednak pod grubą warstwą brudu nadal skrywają się w gruncie rzeczy popowe piosenki, czasem wręcz wesołkowate, jak w brudnym country "Pensacola", czasem wyjątkowo ładne, jak "T.H.M.", "Sleepwalking" i "Back to the Middle" w samym, nomen omen, środku płyty.
Kluczowe słowa dla tego albumu to sick, crazy, insane, mad, queer, powtarzające się w każdym niemal tekście. Tytułowa "Monomania", przy okazji najbardziej reprezentatywny dla całości utwór, dotyczy obsesyjnego skupienia Coxa na tworzeniu muzyki. Zaskakująco jednak dużo miejsca poświęca on nie swoim schorzeniom i fizycznej ułomności, ale swej wynikającej z tego (a)seksualności. I could be your boyfriend or I could be your shame zauważa słodko-gorzko w "Pensacoli", słowami I tried to keep him straight / ever since the day he was born / He came out a little too late / Maybe that's where frustration's born zdaje się przywoływać w "T.H.M." dawne samowyparcie, próby akceptacji zaś w skromnej "Nitebike": And I was queer / And I was only of age one year / I was on the cusp of a breakthrough / When they took me out / And stuck it in. Do dumnej frazy For a year I was queer / I had conquered all my fears powraca zresztą z lubością w fajnym finałowym "Punk (La Vie Antérieure)".
To nadal Deerhunter, choć sprowadzony do roli zespołu akompaniującego neurozom Coxa. Szczególnie szkoda, że Lockett Pundt nie otrzymał tu większej przestrzeni. Na garażowy rock wbrew pozorom też trzeba mieć pomysł, "Monomanii" brakuje trochę świeżości i chwytliwego punktu zaczepienia. Szczególnie, że to bynajmniej nie nadmiar hałasu najbardziej tu przytłacza, ale zdecydowane "prześpiewanie" materiału przez Bradforda Coxa, który w swej "Monomanii" skupia całą uwagę na sobie. 5/10 [Wojciech Nowacki]
Wiadomo, "Earthquake" czy "Helicopter" przyniosły zgodnie z tytułem kusząco hipnotyczną atmosferę, ale wystarczającym powodem do istnienia tego albumu był jeden jedyny utwór. "Desire Lines" to opus magnum zespołu, najbardziej fascynująca gitarowa kompozycja XXI wieku, niemal popowa piosenka, która przeradza się w intensywne, niekończące się pierwotnie rockowe uniesienie. Co ciekawe, choć Deerhunter powszechnie utożsamiany jest z Bradfordem Coxem, to akurat "Desire Lines" (oraz równie melodyjna i motoryczna piosenka "Fountain Stairs") jest kompozycją gitarzysty Locketta Pundta.
Nie jest zatem zaskoczeniem, że na "Monomanii" muzycznie wyróżnia się jedyny (niestety) jego utwór. "The Missing" to kolejny dowód na jego niesamowite, naturalne wyczucie prostych, powtarzalnych melodii. Reszta płyty to królestwo Coxa, królestwo w stanie rozkładu i chaosu. Od pierwszych sekund uderza wielka ilość brudu, zarówno w dźwiękach gitar, licznych zniekształceniach, jak i w głosie Coxa. Który momentami karykaturalnie przypomina Marylina Mansona. Jednak pod grubą warstwą brudu nadal skrywają się w gruncie rzeczy popowe piosenki, czasem wręcz wesołkowate, jak w brudnym country "Pensacola", czasem wyjątkowo ładne, jak "T.H.M.", "Sleepwalking" i "Back to the Middle" w samym, nomen omen, środku płyty.
Kluczowe słowa dla tego albumu to sick, crazy, insane, mad, queer, powtarzające się w każdym niemal tekście. Tytułowa "Monomania", przy okazji najbardziej reprezentatywny dla całości utwór, dotyczy obsesyjnego skupienia Coxa na tworzeniu muzyki. Zaskakująco jednak dużo miejsca poświęca on nie swoim schorzeniom i fizycznej ułomności, ale swej wynikającej z tego (a)seksualności. I could be your boyfriend or I could be your shame zauważa słodko-gorzko w "Pensacoli", słowami I tried to keep him straight / ever since the day he was born / He came out a little too late / Maybe that's where frustration's born zdaje się przywoływać w "T.H.M." dawne samowyparcie, próby akceptacji zaś w skromnej "Nitebike": And I was queer / And I was only of age one year / I was on the cusp of a breakthrough / When they took me out / And stuck it in. Do dumnej frazy For a year I was queer / I had conquered all my fears powraca zresztą z lubością w fajnym finałowym "Punk (La Vie Antérieure)".
To nadal Deerhunter, choć sprowadzony do roli zespołu akompaniującego neurozom Coxa. Szczególnie szkoda, że Lockett Pundt nie otrzymał tu większej przestrzeni. Na garażowy rock wbrew pozorom też trzeba mieć pomysł, "Monomanii" brakuje trochę świeżości i chwytliwego punktu zaczepienia. Szczególnie, że to bynajmniej nie nadmiar hałasu najbardziej tu przytłacza, ale zdecydowane "prześpiewanie" materiału przez Bradforda Coxa, który w swej "Monomanii" skupia całą uwagę na sobie. 5/10 [Wojciech Nowacki]