11 października 2013

Relacja z koncertu Múm + Sin Fang 4.10.2013


MÚM + SIN FANG [4.10.2013], MeetFactory, Praha || Wszystkiego spodziewałem się po koncercie Múm, ale nie tego, że będzie to dla mnie przeżycie tak... sentymentalne. Około dziesięciu lat temu, w ramach trasy promującej "Summer Make Good" zawitali do Polski, w tym i do Poznania. Na koncert ten oczywiście nie poszedłem, oczywiście nie wiem właściwie dlaczego, podobnie jak i nie wybrałem się na Lali Punę, promującą ówcześnie "Faking The Books" (i która zamilkła wkrótce po tym na długie lata), ani też nie przyszło do głowy wybrać się na Mogwai ogrywające "Happy Songs For Happy People". Na tych ostatnich przynajmniej obraziłem się na tyle, że nie raczyli przyjechać do mojego miasta, że skorzystałem z okazji i poszedłem przynajmniej na Arab Strap. Bajeczny koncert i jak niedługo miało się okazać, jedna z ostatnich okazji by zobaczyć podchmielonych Szkotów ze złamanymi sercami.

Islandczyków z Múm żałowałem jednak szczególnie. Musiała minąć niemal dekada, by nadrobić błędy młodości by zobaczyć ich w innym czasie, innym kraju i innych muzycznych realiach. Zespół powrócił również do Polski na aż trzy koncerty, szybko rozniosła się też fama, że zaskakująco sporo poświęcają się graniu swoich najstarszych utworów. Z najnowszego albumu, którego zresztą i tak nie mam jeszcze osłuchanego, zagrali choćby "The Colorful Stabwound" i "One Smile", kompozycje, które niczym specjalnym się nie wyróżniały i mam delikatne wrażenie, że rozbrzmiały tylko dlatego, że przecież trzeba.

Spodziewałem się raczej dominacji materiału późnego wcielenia Múm, tego po zmianach zarówno personalnych, jak i muzycznych, z płyt "Sing Along To Songs You Don't Know" i "Go Go Smear The Poison Ivy". Lekkie zaskoczenie, ponieważ kojarzą się raczej z radosnymi folkowymi piosenkami, tymczasem w MeetFactory rozbrzmiały głównie wyciszone kompozycje w dodatkowo skromnych aranżacjach, jak "Blow Your Nose" czy "A Little Bit, Sometimes". Trochę szkoda, bo naprawdę lubię lekko szalone piosenki "Dancing Behind My Eyelids", "Sing Along" czy przede wszystkim "They Made Frogs Smoke 'Til They Exploded".

To wszystko było oczywiście bardzo przyjemne, ale... przy wszystkich "nowych" utworach nie opuszczało mnie poczucie, że oglądam cover band dawnego zespołu Múm. Nie oczekiwałem zbyt wielu starszych utworów, ani tym bardziej, wybaczcie pretensjonalne sformułowanie, magii, która z miejsca zaistniała. Już na otwarcie koncertu usłyszeliśmy "I'm 9 Today" z debiutu, rozbrzmiało też na nowo zaaranżowane, ale z miejsca rozpoznawalne "The Ballad of Broken Birdie Records". Jednak dla mnie kluczowym momentem koncertu było "Green Grass Of Tunnel". Usłyszeć nareszcie jedną z kluczowych kompozycji z tych niesamowicie wyjątkowych dla muzyki alternatywnej lat 2000-2003 było dostatecznie emocjonujące. Ale uświadomienie sobie upływu czasu, tego, że minęła już ponad dekada... obezwładniało.

Örvar Þóreyjarson Smárason okazał się zaskakująco rozmowny, każdą piosenkę zapowiadał perfekcyjną angielszczyzną (shame on you, Björk!) i często dowcipnie. Nie pomogło to jednak w okiełznaniu publiczności. Irytujące rozmowy w czasie koncertów są niestety czymś normalnym (uwaga, wtręt mizoginistyczny - i mam wrażenie, że najczęściej inicjowanym przez kobiety), ale tak rozgadanej publiczności jak na Múm nie słyszałem chyba nigdy. Czegoś zatem zabrakło i w samym koncercie, co nie pozwoliło zespołowi utrzymać uwagi i skupienia publiczności.

Bardzo entuzjastycznie został natomiast przyjęty Sindri Már Sigfússon. Przyznać muszę, że choć bardzo lubię Seabear, to jego solowej twórczości pod szyldem Sin Fang nie śledziłem. Zaskoczył mnie zatem mocno elektroniczny i zarazem urokliwie chłopięcy charakter tej muzyki. I te tatuaże, uff! [Wojciech Nowacki]