17 lipca 2015

Recenzja Hot Chip "Why Make Sense?"


HOT CHIP Why Make Sense?, [2015] Domino || Ciekawe, że z perspektywy czasu to ostatni, piąty już album Hot Chip, "In Our Heads", wydaje się być tym najlepszym. Oczywiście z najbardziej podstawowego punktu widzenia, czyli prostej przebojowości. Jasne, "The Warning" pozostaje klasyczną pozycją i kluczowym dla sukcesu Hot Chip albumem. Bezbłędne hotchipowe przeboje znajdziemy na każdej, nawet najsłabszej płycie, ale również na każdej z nich, choćby na moment, uderzy pewien element głupkowatości, a to jakiś idiotyczny dźwięk, a to głupia melodia. Wreszcie, z każdym albumem coraz więcej przestrzeni dostawało się temu, w czym Hot Chip są zdecydowanie najgorsi, czyli ckliwym, elektronicznym balladom. "In Our Heads" nie było już takim przełomem jak "The Warning", początkowa popularność Hot Chip zaczęła już przy okazji piątego albumu przygasać. Niby więc mieliśmy do czynienia po prostu z kolejnym, "dojrzałym" albumem "dojrzałego" zespołu, ale tworzące go składniki tutaj właśnie doprowadzone zostały niemal do perfekcji. Żadne ballady, żadne idiotyzmy, po prostu jedna upiornie chwytliwa taneczna piosenka za drugą.

"Why Make Sense?" jest również albumem "dojrzałym" w tym sensie, że pewnie nie przyciągnie już do Hot Chip nowych miłośników, za to ukontentuje zyskanych już lata temu. Nie znaczy to, że Hot Chip ugrzęźli w rutynie starzejących się wykonawców, nagrywających może nawet i równe, ale identyczne płyty. Wręcz przeciwnie, "Why Make Sense?", nie tylko uchodzić może za jeden z lepszych albumów Hot Chip, ale też za jeden z najspójniejszych i wyróżniających się. Czym? Paradoksalnie, najmniejszą przebojowością.


Osią albumu są trzy kompozycje: "Huarache Lights" - "Dark Night" - "Why Make Sense?". Pierwsza z nich jest dość nietypowym początkiem. Najdłuższa na płycie, chwytliwa, ale daleka od beztroskiego przeboju, utrzymuje bezustanne napięcie a zarazem ulega ciągłym zmianom. W ciągu pierwszych pięciu i pół minut albumu słyszymy zatem cytaty z disco, french touchu i deep-house'u. A wszystko to na poważnie, bez puszczania oka do słuchacza i autoironii, jakby z niezręcznych geeków na parkiecie Hot Chip dopiero teraz stali się pewnymi siebie producentami. Produkcja zresztą jest kolejnym wyróżnikiem albumu, tymczasem jednak centralne "Dark Night" przynosi wyraźniejszy, chwytliwszy bit, przypomina wcześniejsze piosenki z katalogu Hot Chip, ale jednocześnie splata dźwięki smyczków i gitar. Tytułowy finał natomiast jest zdecydowanie kompozycją jak na Hot Chip nietypową, eskalującą, hałaśliwie gęstniejącą i silnie osadzoną w dźwiękach perkusji.


"Need You Know" to rzecz jasna archetypowy singiel, niekoniecznie jednak typowe Hot Chip, bardziej sprawia wrażenie ich udziału jako gościnnego występu. Tymczasem reszta piosenek może nie zapada szczególnie w pamięć po pierwszym przesłuchaniu, ale układa się we równą, spójną i frapującą całość, jakże odmienną od dawnego chaosu i rozedrgania. Pełna jest też produkcyjnych i aranżacyjnych ciekawostek, pokazując, że po uprzednim wykuciu własnego stylu i zabetonowaniu go w monument na "In Our Heads" bez obaw sięgać mogą teraz po fragmenty innych estetyk. Tu i ówdzie zatem przebija się house, funk, Pet Shop Boys, soft-rock, Junior Boys skrzyżowane z hiphopem czy laptopowa bossanova Stereolab. Całość jednak jest bardziej gustowna niż efektowna, stąd też działający od ponad dekady Hot Chip wydają się być już, niestety, w drugim szeregu zainteresowania za niejednym przereklamowanym debiutantem. 7/10 [Wojciech Nowacki]