4 października 2010

Recenzja Mushroomhead "Beautiful Stories For Ugly Children"


MUSHROOMHEAD Beautiful Stories For Ugly Children, [2010] Megaforce || Mushroomhead to grupa zamaskowanych facetów grających alternatywny metal (nie, nie zerżnęli od Slipknota - Grzybogłowi debiutowali cztery lata wcześniej). Chociaż na poszczególnych płytach balans pomiędzy alternatywą a metalem był zmienny, raczej zawsze pozostawali bliżej tego drugiego. Na "Beautiful Stories For Ugly Children" ich muzyka przechyliła się w kierunku metalu tak silnie, jak nigdy dotąd.

Podczas, gdy zespół, z którym są najczęściej zestawiani (wspomniany wcześniej Slipknot) poszedł raczej w kierunku melodyjnych, wpadających w ucho krzyko-przyśpiewek, ekipa z Cleveland zabrnęła jeszcze głębiej w brud, rdzę, porośnięte grzybami gitary i chaos. Spokojnie, Mushroomhead nie zrezygnowali jednak ze swojej natury - Shmotz wciąż naciska klawisze, a ST1TCH sampluje, serwuje elektronikę i grzebie przy gramofonowych płytach.

Tytuł wydawnictwa najprawdopodobniej nawiązuje do komiksu o tym samym tytule. Silne brzmienie nowego krążka zdaje się być odskocznią od poprzedniego albumu, "Savior Sorrow" z 2006 roku, który był ich małą przygodą z bardziej wypolerowanym metalem. To właśnie wtedy wymieniono jednego z dwóch wokalistów, Jasona "J. Manna" Popsona (znanego ze specyficznego rapowania growlem) na Waylona Reavisa (jemu bliżej do cybergotyckich klimatów). "Beautiful Stories For Ugly Children" nie jest pozbawioną koncepcji siekanką. Przy kolejnych odsłuchach płyty z chaosu wyłania się bardzo przemyślana ścieżka muzyczna - ciężka, wymagająca, ale różnorodna. Wokalny prym na krążku wiedzie Nothing znany ze specyficznego głosu i przeciągliwego śpiewania.

Zespół od razu przechodzi do sedna. Wprowadzające "Come On" wita klimatycznym elektronicznym podkładem, którym się nie nacieszymy, gdyż po chwili wdziera się w niego gitara, ciągnąc za sobą mechaniczny łomot. Ponad wręcz speed-metalową gitarą wokaliści wrzeszczą zadziornie Come on, come on, do you really wanna fuck with me... tonight?!, brzmiąc przy tym tak, jakby odpowiedź twierdząca nie była zbyt prawdopodobna. "Inspiration" rozpoczyna się od posępnych syntezatorów i kłujących elektronicznych dźwięków. Po krótkim wstępie dołącza nothingszczyzna, ale okrojona - stara się on brzmieć jakby mniej dziwacznie, a bardziej agresywnie (osobiście uwielbiałem właśnie tą dziwaczność). I tu pojawia się zagadka - growl, który do złudzenia przypomina J. Manna. Jeżeli (tak jak napisano w rozpisce) jest to growl Waylona, to znaczy, że był on wcześniej ekstremalnie niedoceniony, jednak wciąż mam wątpliwości, czy to przypadkiem nie jest stary, dobry krzykacz, który był połową klimatu dawnego Mushroomheada.

Największym zaskoczeniem jest utwór "Harvest The Garden". Już wstęp odbiega od pozostałych kompozycji - słyszymy pierwotne bębnienie, naszpikowane elektronicznymi wstawkami, w które stopniowo wleją się gitary i growle, by później znów przejść w bębnienie i skreczowanie. Ze spokojniejszych klimatów znajdziemy tylko garść utworów. "I'll Be Here" zahacza nieco o brzmienie kawałków "Save Us" czy "Embrace The Ending" z poprzedniego albumu. Bardziej łagodny śpiew Waylona dominuje, sprowadzając klimat na bardziej emocjonalne, smutne tory. "Holes In The Void" to ponura opowieść Nothinga, jeden z lepszych kawałków na płycie. To dobrze, że poświęcono jego niezwykłemu głosowi kilka minut. Do spokojniejszych kompozycji należą także zakończenie "Do I Know You?" czy "The Feel" oparte o emocjonalny śpiew Waylona ubarwiony rozpaczliwym zawodzeniem Nothinga.

"Beautiful Stories For Ugly Children" plasuję ponad "Savior Sorrow", jednak poniżej "XX" i "XIII". Album stanowi coś nowego, może być słuchany niejednokrotnie, szczególnie, gdy przyjdzie ochota na potężne, agresywne brzmienia. Jednak w odróżnieniu od wyżej wspomnianych krążków z rzymskimi liczbami w tytule, wydane w 2010 roku dziecko Grzybogłowych nie stanie się ani przełomowe, ani kultowe. Udany album, warto przesłuchać, ale nie zechciałem stać się paskudnym bachorem. Zespół na pewno nie stoi w miejscu, obrał lepszy kierunek niż na poprzednim wydawnictwie, ale nie powala na kolana, aż tak jak wcześniej. 6/10 [Michał Nowakowski]