20 stycznia 2013

Recenzja Please The Trees "A Forest Affair"


PLEASE THE TREES A Forest Affair, [2012] Starcastic || Václav Havelka III spełnia swoje marzenia. Po zmianach personalnych uzyskał świetnych nowych muzyków oraz niemal pełną kontrolę nad poczynaniami Please The Trees. Kierunek był jasny, fascynacja Ameryką doprowadziła do trasy koncertowej po Stanach i występie na legendarnym festiwalu SXSW. I wreszcie, co jak się podkreśla, było kluczowym elementem powstania „A Forest Affair”, nawiązanie współpracy z amerykańskim producentem Jonathanem Burnside’m.

Do tej pory trwała dyskusja na temat czy lepszą jest pierwsza czy też druga płyta Please The Trees. Nadal ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Obie pokazywały już ukształtowane i świadome brzmienie zespołu, z jednej strony tradycyjnie rockowego, z drugiej zaś niebanalnego i unikatowego. Post-rockowe pierwociny z naleciałościami alternatywnego folku, country i bluesa od początku były wyznacznikami stylu zespołu. Debiutancki „Lion Prayer” przyniósł szereg mocnych i niesamowicie chwytliwych piosenek, „Inlakesh” zaś był płytą bardziej spójną i wyważoną. W zależności od potrzeb i nastroju słuchacza obie spełniają swe role.

„A Forest Affair” po pierwsze nie przynosi zbyt wielu niespodzianek. Część kompozycji znamy już od dawna z wersji koncertowych, a że Please The Trees koncertują często i regularnie, mieliśmy zatem wiele okazji aby się już z nimi osłuchać. W świetnych wykonaniach, gdyż koncerty Czechów najczęściej są po prostu fenomenalne. I tak oto, na album trafiła skoczna, żywa pieśń „Hell On Earth”, zgodnie z tytułem „Getting Ready” okazało się niespiesznym, odrobinę przeciągniętym wstępem do płyty. „Branches” natomiast, mocny, bagienny utwór, tutaj brzmi niczym z sali prób.

Okazuje się bowiem, że to, czy zespół najbardziej się chlubi, czyli amerykańskie nagrania i produkcja, jest największą bolączką „A Forest Affair”. Płyta brzmi nieostro, wręcz brudno, przy czym wcale nie jest to nobliwy, wintydżowy brud, o który w zamierzeniu zapewne chodziło. Sama produkcja jest też niespójna, co słuchać zwłaszcza po perkusji w każdym niemal utworze. Burnside’owi zdecydowanie nie udało się oddać koncertowego brzmienia Please The Trees.

Dawne post-rockowe elementy słychać praktycznie tylko w niemal ambientowym „Sleep”. Z drugiej strony nie jest to płyta w całości romansująca z południowym bluesem. Singlowy „She Made Love To The Moon” to urokliwa, walczykowato-dansingowa ballada z pogłosem na wokalu. Wyróżnia się „Nobody No One”, rytmiczna piosenka wzbogacona dzwonkami i klaśnięciami. Płyta w całości jednak wolno przepływa, zatrzymując się niemal w deszczowym i powolnym, niemal w stylu Low, „When Are You Lost”. A zważywszy na wcześniejsze osłuchanie się ze sporą częścią kompozycji „A Forest Affair” sprawia wrażenie raczej zbioru różnych, niewykorzystanych dotąd pomysłów, niż otwarcia nowego etapu.

Nie tak chwytliwa jak „Lion Prayer”, ani nie tak spójna jak „Inlakesh”, trzecia płyta Please The Trees rodzi przede wszystkim wielkie nadzieje na przyszłość, traktowana jako zamknięcie przedbiegu i spełnienie zamierzeń, pokazuje raczej na jak wiele jeszcze stać czeską grupę. Właśnie, czeski kontekst w przypadku Please The Trees nie ma większego znaczenia, wpisanie się w kontekst amerykański nadal jest marzeniem do osiągnięcia. Czas jednak najwyższy zacząć traktować ten zespół nie jako czeską ciekawostkę, ale nasz wspólny, środkowoeuropejski towar eksportowy, z którego wszyscy powinniśmy być dumni. 6/10 [Wojciech Nowacki]

PS. W playerze labelu Starcastic posłuchać można całości.