17 stycznia 2013

Relacja z koncertu Jamesa Harriesa 14.01.2013


JAMES HARRIES [14.01.2013], Meskalina, Poznań || Na poznańskim koncercie Jamesa Harries’a cieniem kładło się disco polo oraz prosię. Udręczony Anglik ewidentnie nadal był w szoku po koncercie przypadkowo otwierającym jego małą trasę po Polsce. Z racji wolnego dnia na szybko zorganizowano udział Harries’a w pomorskim mieście powiatowym Sławno z okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Występował zatem na ogrzewanej farelką scenie bezpośrednio po zespole disco polo, zaś po jego koncercie na scenie pojawiło się wielkie prosię. Domyślać się należy, że po staropolsku pieczone.

Traumą okazała się również podróż do Poznania w czasie poniedziałkowej śnieżycy. Wszechobecny śnieg i ten okrutny dzień tygodnia jakim jest poniedziałek wskazywały artyście na to, że jego występ nie będzie należał do frekwencyjnych sukcesów. Niemniej, wypełniona Meskalina i szczere zainteresowanie wykonawcą okazały punktem wyjściowym do koncertu z którego z pewnością był zadowolony.

James Harries to artysta, którego można zakwalifikować do kategorii „smutny chłopiec z gitarą”. Jego muzyka na albumach (poza najnowszym, ale o nim za chwilę) jest jednak bogato zaaranżowana, momentami całkiem drapieżna, w praktyce zatem różni się od twórczości choćby Jose Gonzalesa. Przede wszystkim jednak koncerty Harries’a wpływają na jego nie tak całkiem jednoznaczny wizerunek.

Owszem, lirycznie jego piosenki są całkiem smutne. W połowie koncertu, po solidnym secie szeregu piosenek o miłości, sam zacząłem wpadać w solidną melancholię, z której na szczęście wybiły mnie utwory znacznie żywsze i bardziej energetyczne. A energii Harries ma w sobie mnóstwo. Bardzo mimiczny w czasie śpiewu, w ciągłym ruchu, nie pozwala spuszczać z siebie oka. Prawdziwą siłą jest jednak jego głos, zaskakująco mocny wokal niejednokrotnie zdumiewa, nawet najbardziej spokojną kołysankę jest w stanie udanie złamać wokalnym porywem. Z kruchą, melancholijną muzyką mocno kontrastuje natomiast sam jej autor. Harries jest bowiem ostrym dowcipnisiem, chwilami wręcz uroczo błazeńskim, pozostającym w ciągłym kontakcie z widownią i sypiącym anegdotami po każdej niemal piosence. Choć zdominowanymi głównie przez sławieńskie prosię.

Na koncercie wybrzmiały nie tylko utwory z płyt „Days Like These” czy „Growing Pains”, ale także z ostatniego albumu, czym Harries pokazał, że nie należy go bynajmniej traktować po macoszemu. „Voice Memos: A Collection Of Songs I Recorded On My Phone” to faktycznie piosenki nagrane na telefonie w czasie licznych koncertowych podróży. Oczywiście bardzo prosto zaaranżowanych, jednak absolutnie pełnowartościowym i w niczym nie ustępującym profesjonalnym nagraniom. Dodatkowo cieszącymi licznymi dźwiękami tła, tworzącymi intymną, pamiętnikową atmosferę.

Dodać należy, że „Voice Memos” dostępne jest wyłącznie w postaci elektronicznej do darmowego pobrania (http://noisetrade.com/jamesharries). Warto się z nim zapoznać, nie jest artystą specjalnie rozpoznawalnym, ale ujmująca osobowość i zestaw naprawdę udanych kompozycji sprawiają, że kolejne jego koncerty w Polsce to rzecz obowiązkowa. Zwłaszcza po tak ciepłym i entuzjastycznym przyjęciu w Poznaniu. [Wojciech Nowacki]