Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pocztówki z obozu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pocztówki z obozu. Pokaż wszystkie posty

31 stycznia 2015


Wilga to zaskakująco ciekawy zeszłoroczny debiut. Zespół twierdzi, że przed upublicznieniem materiału i skonfrontowaniem go ze słuchaczami trwały długie studyjne przygotowania. I to słychać, "Wilga" brzmi jak samoświadomy, już ukształtowany skład, ale jednocześnie na tyle perspektywiczny, by obserwować jego dalszy rozwój. Rzadki to bowiem przypadek nowego polskiego wykonawcy z kręgu alternatywy, który nie sprowadza się to entuzjastycznego kopiowania ulubionych czy akurat modnych zachodnich wzorców. Porównania mogą się nasuwać, ale są na tyle mgliste, że nie przysłaniają autorskiego i oryginalnego brzmienia. Materiał to kruchy, ale intensywny; krótki, ale pełen aranżacyjno-produkcyjnych ciekawostek. Lekki, przestrzenny synth-pop miesza się tu akustycznym folkiem i post-rockowymi gitarami. Bardziej niż na chwytliwe melodie Wilga łapie nas na tworzenie klimatu i budowanie akordów.

PORNOGRAPHYxxx to może i soczysta nazwa, ale z kojącym efektem. Kuba Konera udostępnił swój album "The Maze" za darmo i nie sili się na nic więcej niż proste dzielenie się swoją muzyką. Bandcampowy i lekko przebrzmiały tag "witch house" jest tutaj mocno mylący a w zalewie synth-popu z posmakiem domowej produkcji można "The Maze" łatwo przeoczyć. W elektronikę PORNOGRAPHYxxx naturalnie wkradają się i klawisze, i gitara, skojarzenia wędrują od zwiewnego popu M83 po pastelowy synth Soft Metals i Com Truise. Jest ulotnie, lekko, ale przede wszystkim w nieodgadniony sposób wciągająco.

Bad Light District to obok jedni z rozbitków po wydawnictwie Ampersand. Oficyna ta przez parę lat mocnę nakręcała koniunkturę na nową polską alternatywę, swoje albumy wydali tam choćby We Call It A Sound, Drivealone, George Dorn Screams czy Bad Light District. Większość z nich rozpierzchła się po innych wydawcach lub poszła drogą zupełnie samodzielnej działalności, szkoda, że zniknął łączący je szyld, ale najważniejsze, że nie ustają w nagrywaniu. "Science Of Dreams" pobrać możecie za dobrowolną cenę i zyskać w ten sposób porcję niebanalnego gitarowego grania. Wydawać by się mogło, że Bad Light District mierzy w stronę chłodnawych, melancholijnych post-punkowych piosenek, ale na ich najnowszym albumem unosi się też intrygujący opar psychodelii, bardziej spod znaku Syda Barreta niż The Velvet Underground. Gitarowa motoryka przywodzi tu raczej na myśl Clinic czy choćby ostatnio Suuns. Kierunek zdecydowanie wart zgłębienia.

Sebastian Pypłacz pogodził już najwyraźniej swe wcześniejsze wcielenia. Spoken-wordowy Pan Stian i ambientowy Meet The Ambient spotkali się na wydanym pod własnym nazwiskiem "MurMur". "Struktura" ma być ostatecznym scaleniem dotychczasowych przygód Sebastiana z muzyką, wreszcie w postaci pełnego albumu, ale też jako całość większego projektu z pogranicza różnych dziedzin sztuki. "Struktura" to zgodnie z tytułem uporządkowana i przemyślana całość a zarazem otwarta rama do wplatania kolejnych wątków. By ogarnąć całość spojrzenia Sebastiana na sztukę i (pop-)kulturę warto zajrzeć na jego bloga, który przy okazji polecam, jako dziecko lat osiemdziesiątych, wychowane w latach dziewięćdziesiątych czuję się bowiem na nim nadzwyczaj swojsko.

Wild Books to mocne uderzenie na koniec, ale zamiast ciosu pięścią jest to raczej ostre cięcie, w końcu nawet papier może zranić, zwłaszcza gdy obcuje się z dzikimi książkami. "Wild Books" to przykład odwrotu od typowo polskich bryto-centrycznych rockowych fascynacji w stronę amerykańskiej alternatywy i pierwotnego indie. Gitara i wokal plus perkusja, zadziorne lo-fi, garażowy noise, ale i popowe melodie, to terytorium bardziej dla miłośników Pixies i Japandroids niż terazrokowej siermięgi Royal Blood. [Wojciech Nowacki]

24 czerwca 2014


Tam razem skrzyżowanie po części "Pocztówek z obozu" i po części "Bohemofilii". W pierwszym cyklu prezentujemy najciekawsze odkrycia z Bandcampa, moim zdaniem jednego z najistotniejszych i najciekawszych mediów muzycznych, oferującego nieprzebrane bogactwo nowej muzyki bezpośrednio od twórców, czasem za darmo, czasem z możliwością finansowego wsparcia artysty. W swej "Bohemofilli" staram się zaś odczarowywać czeską muzykę i pokazywać różnorodność sceny, tak bliskiej nam geograficznie a zupełnie nieznanej. Sceny, która ze względu na historyczno-kulturowe zaszłości, nadal żyje w wyjątkowej i chyba nierozerwalnej symbiozie z sąsiednią Słowacją.

Bandcamp, niczym MySpace XXI wieku, daje możliwości nie tylko twórcom, by rozpowszechniać swoją twórczość w profesjonalnym cyfrowym kształcie i zbierać środki choćby na publikacje fizycznych nośników, ale umożliwił też tworzenie bardzo ciekawych i sprofilowanych netlabeli. Słowacki Exitab profiluje się na elektronikę i przy pierwszym spotkaniu zaskakiwać może jak bogata i światowa jest oferta tego małego kraju. Ale w końcu popularny żart mówi, że każdy słowacki twórca elektroniki chce brzmieć jak Amon Tobin. Rozwijają się jednak zarówno sami muzycy, jak i oferta Exitab, który to label wyrasta na jedno z najciekawszych środowisk Europy Środkowej. Przyjrzyjmy się zatem ich ostatnim wydawnictwom.

Stroon, czyli Dalibor Kocián, pojawiał się już wielokrotnie na łamach "Bohemofilii", jest bowiem artystom niemal hiperaktywnym. Regularnie wydaje kolejne tytuły, będące czymś pośrednim między epkami a minialbumami, oprócz tego single, w tym choćby swojsko zatytułowany "Krakow". Współpracuje wreszcie chętnie z innymi twórcami, jak Stratasoul czy Pjoni. Początkowo przylgnęła do niego łatka "słowackiego Buriala", jego najnowsze wydawnictwo "Impermanence" wykracza jednak poza pierwotne post-dubstepowe inspiracje. Znajdziemy tu charakterystyczne dla Stroona połamane bity i głębokie basy, ale typowy ponury nastrój świetnie odświeżają i ocieplają nowości - żeńskie chóralne zaśpiewy, ale przede wszystkim piękny wibrafon. W "Things That Snail Hears" Kocián gra wyłącznie na tym instrumencie a wszystkie elementy zręcznie przeplatają się już w początkowym "Bitter Wine", całość zaś nabiera miejscami filmowego charakteru.

"Hit The Lights" to już poważniejsza i zdecydowanie mroczniejsza podróż. Jacques Kustod to producent poruszający się wcześniej po różnych i niebanalnych terytoriach. Jego debiut w barwach Exitab to dwie ponad dziesięciominutowe części tytułowej kompozycji i cztery remiksy. Jej podstawą były nagrania terenowe na przedmieściach Bratysławy, ale dzięki kolejnym produkcyjnym warstwom, poutykanym tu i ówdzie drobnym hałasom, zniekształceniom, wyraźnemu rytmowi czy modulowanej gitarze, oddala się standardowej nudy dark ambientu w stronę niemal deep-house'u. Faworyt? Zdecydowanie "Hit The Lights" (Part II)", najbogatsza brzmieniowo i pełna przestrzeni.

Sky To Speak to obecnie trio, do audiowizualnego duetu, który tworzyli Matěj Kotouček i Ondřej Synáček, dołączył perkusista Erik Netušil i wszystkie te elementy wyraźnie słuchać na epce "Ruin". Bogate, ale lekko przybrudzone brzmienia mają faktycznie wielki potencjał wizualny a żywa, choć przekształcana perkusja dodaje głębi i niemal przebojowego potencjału. "Pilot" zbliża się bowiem do pastelowej retro-elektroniki, najbardziej zaś reprezentatywne "And Ruin Comes After" słusznie poddane zostało aż trzem remiksom, w tym innego przedstawiciela labelu - Casi Cada Minuto i jego firmowych, lekkich dźwiękowych plam.

Herzog Herzog, czyli Peťo Janovický, ma spore szanse stać jednym z najprzystępniejszych nazwisk labelu. Na koncie ma już debiutancki album "inTHISposition", epkę "Sitzfleisch!" oraz singiel "Urban Nova", zapowiadający drugi album. Na albumie, ostatecznie zatytułowanym "Sitzfleisch.", znalazły się również najciekawsze kompozycje z wcześniejszej epki, "GeeM" i "Leipzig", ale i sporo dalszych eksperymentów, mocno zagęszczających brzmienie miejscami archaicznej, lecz pomysłowej elektroniki. Wystarczy posłuchać "Lost Lost Lost" z żeńskim wokalem i żywą perkusją, czy niemal przebojowe, być może zgodnie z tytułem, "Ibiza 2079" z vocoderem w stylu elektronicznych wycieczek Mogwai. Różnorodność Herzog Herzog może zatem zapewnić projektowi szerokie grono odbiorców.

O przystępności nie ma już mowy w przypadku Obete Sekty. Wystarczy spojrzeć na bandcampowe tagi. Pod kompilacją "Sekta obetí" znajdziemy tak malownicze opisy gatunków jak deathcunt, shitgaze, demon conjuror czy cenobyte ballads. Pierwotny, zrodzony z frustracji mixtape "Obete sekty" ukazał się już w 2011 roku a stał za nim Tomáš Ferko, producent lepiej znany pod pseudonimem Teapot. Noise'owe gitary, punkowa surowość, przygodne sample i brudna elektronika pierwotnego materiały stały się podstawą dla zbioru jeszcze bardziej eksperymentalnych remiksów, których zwieńczeniem jest finalne 23-minutowe kolażowe monstrum. Nie dla każdego, choć z tytułem utworu "Každý štvrtok ráno jebem na prednášku" może utożsamiać się każdy polski student.

Sound Sleep to pierwotnie wyłącznie koncertowy projekt za którym stoi Dead Janitor. Ostatecznie jednak dwie identycznie zatytułowane piętnastominutowe kompozycje "Shape" zostały wydane, w tym i na limitowanej kasecie magnetofonowej. "Shape" brzmi jak ścieżka dźwiękowa do programu popularnonaukowego, wypełniona laboratoryjnym pulsem i mechanicznymi repetycjami. Od końca jednak pierwszej "strony" pojawiają się wyraźniejsze taneczne motywy a całość zmierza niemal w stronę Four Tet z okresu "Everything Ecstatic".

W barwach wytwórni debiutuje Foundling, urodzony w Wielkiej Brytanii producent, na Wyspach również koncertujący. Epka "Wake Up In Bits", wbrew tytułowi, opiera się raczej na minimalistycznych dźwiękowych plamach, niż na bitach, bardziej też pasuje do relaksu przed zaśnięciem, niż do energetycznego poranka. Lekko, miękko, przestrzennie, z powoli przelewającymi się ambientowymi falami, Foundling ukazuje cieplejszą stronę elektroniki.

Wspomniany już wyżej Dead Janitor to pod względem ilości zarejestrowanego materiału prawdziwy weteran słowackiej sceny. "Glacial Pace" to już jego trzeci album wydany przez Exitab a dodajmy jeszcze wcześniejsze tytuły wydane własnym sumptem. Miał zatem sporo możliwości by wypracować rozpoznawalny i zasadniczo niezmienny styl, bliski połamanym bitom Warp, techniczny i stosunkowo chłodny. Nowy tytuł nie przynosi w tym względzie żadnej zmiany, Dead Janitor to pewna marka labelu a że terytoria po których się porusza są szersze niż się wydaje świadczy wspomniane wyżej "Shape" zarejestrowane pod szyldem Sound Sleep.

Bez obaw i zbędnych wahań obserwujcie zatem działalność Exitab, zaglądajcie regularnie na Bandcampa, Tumblra i Facebooka, muzyczną propozycją się nie zawiedziecie a będziecie mieli możliwość obserwować ekspansję jednego z ciekawszych labeli naszej części Europy. [Wojciech Nowacki]

25 kwietnia 2014


"1926" uznany został za najciekwaszy powiew nadmorskiego post-rocka w 2012 roku. Intrygująco osadzony w trójmiejskiej rzeczywistości, zamiast wpisywać się w smutny nurt redukowania post-rocka do melodyjnego metalu z melancholijnymi okładkami nawiązywał do najciekawszych tradycji alternatywy lat 90-tych. Kierunek ten kontynuują dwie kolejne, równolegle wydane EPki: "Bury The Ghost" oraz "Orphans". To nadal, przynajmniej pod względem formalnym, post-rock w stylu Godspeed You! Black Emperor, choć nie tak monumentalny i z szerszymi inspiracjami. W ponad 20-minutowych kompozycjach znajdziemy bowiem nie tylko post-rockowe kaskady, ale również czytelne ślady i shoegaze'u, i noise'u, i amerykańskiego indie spod znaku Sonic Youth. Szkoda tylko, że ogólne wrażenie psuje umieszczony na "Orphans" okropny i niezrozumiały cover "Hope of Deliverance" Paula McCartneya. Piosenki zresztą okropnej również w oryginale.

Kaseciarz i jego pierwszy materiał "Surfin' Małopolska" był chyba pierwszym polskim bandcampowym wydarzeniem. Jakość lo-fi demówki, absurdalny punkt wyjściowy, ale skoro może być surf-rock znad Wełtawy, to dlaczego nie znad Wisły, i wreszcie po prostu bardzo dobry materiał. Pod zasłoną surf-rocka skrywał się jednak wysokiej jakości noise, wzbudzający tęsknotę za dawną trójmiejską sceną i nieodżałowanym zespołem na literę Ś. "Motörcycle Rock And Roll" przynosi po pierwsze lepszą produkcję, przy zachowanej jednak surowości brzmienia,  mniej tajemnicy, więcej zadziorności i bardziej piosenkowy charakter, w końcu pojawiają się i wokale. Może nie tak świeżo, jak za pierwszym razem, ale surf-noise to nadal jedna z najciekawszych krajowych propozycji.

Pan Stian już na naszych łamach gościł. Na EPce "Drugi ulubiony organ" chciał emigrować na Księżyc a spoken-wordowy charakter naprawdę udanie równoważyły ciekawe, głównie elektroniczne podkłady. Zeszłoroczny album "Złamane obietnice" pokazał Pan Stian jako zespół. Sebastian Pypłacz nadal eksponował swoje liryki, przy okazji rozwijając się wokalnie, ale najważniejsza zmiana dotyczyła muzyki. Żywy gitarowy rock, do tego mocno osadzony w bluesie. Spokojnie jednak, mimo Górnośląskiego pochodzenia, słuchacze nie musieli obawiać się bluesa a'la Dżem. "Złamane obietnice" to album zarazem klasyczny i świeży.

Przed miesiącem jednak Sebastian Pypłacz debiutował po raz kolejny, wydając EPkę "MurMur" po raz pierwszy pod swym nazwiskiem. Jako Pan Stian stawiał na słowa i poetykę, jako Meet The Ambient eksperymentował z ambientową elektroniką. Całkiem naturalnie zatem z połączenia obu tych wcieleń otrzymujemy... Sebastiana właśnie. "MurMur" to niespełna dwadzieścia minut profesjonalnych i ciekawych dźwięków oraz pełnej wreszcie integracji muzyki i słowa. Polecam zdecydowanie i czekam na więcej. [Wojciech Nowacki]

3 kwietnia 2014


Cześć i czołem! Nasz kraj odwiedziła w końcu wiosna (nieśmiało bo nieśmiało, ale jednak...). Znów zabrano nam godzinę snu, co poszczególnym jednostkom może objawiać się między innymi notorycznymi spóźnieniami do pracy i wzmożonym zapotrzebowaniem na kofeinę. Moi drodzy, teraz powiem co się stanie. Ten odcinek utonie w deszczu. I trochę w Rosji. Ale nie do końca. W każdym razie... zanim to nastąpi, chciałabym opowiedzieć wam o pewnym zjawisku (bynajmniej nie atmosferycznym). 

Otóż wiele stron poświęconych muzyce, wydaje składanki (Wojciechu, dlaczego my jeszcze tego nie robimy?!). Jedne są słabe a inne są całkiem spoko. Wśród tych drugich znalazła się kompilacja zatytułowana "Cold Wind Is A Promise Of A Storm". Jest to właściwie wydanie dwupłytowe. Zebrano na nim polskich artystów z gatunków post-rock, ambient czy post-metal. Utworów jest aż dwadzieścia a każdy z nich należy do innego zespołu, tak więc jest w czym wybierać i jest czego słuchać. Jeśli zastanawiacie się kto odpowiada za stworzenie tego projektu, nie pozostaje nic innego jak tylko wyeksplorować bandcampa.

Teraz będzie o pogodzie (ducha) a potem o Rosji (w kontekście innym niż Wam się wydaje). Deszcze padają we Włoszech głównie wiosną i jesienią. Ideą, która towarzyszyła powstawaniu składanki, o której za moment opowiem była wizja muzycznego obrazu deszczu. Deszczu spersonalizowanego, traktowanego bardziej jako stan ducha aniżeli fizyczne zjawisko. Za wydawnictwo odpowiedzialna jest niezależna wytwórnia płytowa Seashell Records (label trochę z Palermo a trochę z Berlina). "Pluviôse" został wydany 7 września 2013 roku i zawiera dziewięć utworów, pochodzących z różnych stron świata. Z dumą możemy podkreślić, że na pierwszej pozycji znajduje się utwór Tobiasza z Coldair! A jeden z moich ulubionych, to ten.

Na zakończenie czeka Was wycieczka na wschód. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich wydawnictw nie będzie to składanka. Współautorką projektu jest rosyjska poetka mieszkająca w Polsce, której tożsamość pozostaje tajemnicą. Poprosiłam Macieja Domagalskiego (współautora) o krótki opis projektu: Kluczowym elementem są teksty, które powstały jako kolaże fraz zaczerpniętych z internetu. W pewnym stopniu dotykają rosyjskiej rzeczywistości (polityka, kościół), ale są dalekie od dosłowności, dają duże pole do interpretacji. Muzyka robi za tło, powstała do wcześniej nagranych tekstów. Jest w 100% sklecona z mniej lub bardziej przetworzonych sampli, jakieś tam moje prywatne, naiwne spojrzenie na glitch. Brzmienie celowo kiepskie, bo jestem twardogłowym wyznawcą lo-fi. Potem jeszcze zapytał czy da się tego w ogóle słuchać. I odpowiedź na to pytanie, to już Wasze zadanie! [Agnieszka Hirt]

23 lutego 2014


Czołem! To jest kolejny, piąty już, odcinek "Pocztówek z Obozu". Do tej pory starałam się dobierać albumy otagowane podobnymi nazwami gatunków muzycznych, ale ten odcinek będzie wolny od szufladkowania.

Rozpocznie wiśniowy punko-indie-rock z Miasta Aniołów, czyli Cherry Glazerr, w skład którego wchodzą: Clementine Creevy (frontwoman - tworzy teksty i gra na gitarze), Sean Redman (basista) oraz Hannah Uribe (odpowiedzialna za perkusję). Początki grupy sięgają 2012 roku kiedy to Clementine w domowym zaciszu zaczęła komponować pierwsze utwory. Długogrający album "Haxel Princess" ukazał się 14 stycznia tego roku i zawiera dziesięć numerów, których warstwy liryczne nierzadko ociekają absurdem. Moim faworytem w tej kategorii jest utwór zatytułowany "Grilled Cheese" znajdujący się na pozycji trzeciej. Grilled cheese in my mouth / Get on your knees if you wanna bite wyśpiewane delikatnym, eterycznym kobiecym wokalem nadaje utworowi groteskowego charakteru. Brzmienie tego tria przypomina nieco dokonania Pixies, za to sposób śpiewania Clementine przywodzi mi na myśl wcześniejsze produkcje Cat Power.

Wśród najlepiej sprzedających się krążków na Bandcampie znalazłam jeden należący do znanego francuskiego DJ'a i producenta. Minimatic, założyciel wytwórni Tour Eiffel, ma na swoim koncie wiele dobrze przyjętych przez publiczność remixów i coverów (m.in remixy utworów Janko Nilovica) a jego muzykę charakteryzuje ciepłe, organiczne brzmienie. "Get Swingy EP" rozpoczyna aranżacja znanego wszystkim (za to nie przez wszystkich lubianego) hitu duetu Daft Punk "Get Lucky". Następny w kolejce czeka niezwykle energetyczny kawałek "Gonna Swing You", który rozbudzi największych śpiochów i postawi na nogi maksymalnie skacowanych imprezowiczów. Trochę przywodzi mi on na myśl dokonania Parow Stelara. Jako trzeci i zarazem ostatni żegna nas utwór "Betty Was Here", zdecydowanie najbardziej oryginalny i klimatyczny z całego wydawnictwa. Jest to idealny album na przywitanie przedwiośnia, które powoli wkrada się na nasze podwórka.

Na koniec coś polskiego. Mam przyjemność zaprezentować Wam minialbum poznańskiego duetu Folga, za którego brzmienie odpowiada Michał Wierzbicki z grupy Admiration Is For Poets (była już o nich mowa tutaj). Artur i Iga pracują aktualnie nad kolejnym krążkiem, który ma się ukazać jeszcze w tym roku. Jeśli macie ochotę na odrobinę przyjemnego dla zmysłów synth-popu to... klik! Album zatytułowany jest po prostu "Folga", czekają tam na Was cztery utwory o łącznej długości około szesnastu minut, w sam raz na przerwę w pracy. Życzę miłego odsłuchu! [Agnieszka Hirt]

27 listopada 2013


Tak jak obiecałam - w tym odcinku królować będzie funk! Z tym gatunkiem jest podobnie jak z innymi, które wywodzą się ze sceny improwizowanej - właściwie każdy funkowy zespół jest dobry do słuchania i zwykle spełnia swoją rozrywkową funkcję. Niestety wuj Bandcamp rządzi się odmiennymi prawami. Sami pewnie dobrze wiecie, że na płycie otagowanej słowem "pop" może się w rezultacie znajdować się elektronika ze znikomymi elementami rocka itd. itd... Tak i w przypadku funkowych poszukiwań, bardzo często trafiałam na stricte jazzowe numery, wręcz ocierające się o muzykę poważną a nie o to mi chodziło. W każdym razie, udało mi się w tych odmętach znaleźć kilka wydawnictw, które z pewnością was zainteresują.

Oczywiście trzeba się pogodzić z faktem, że w obecnych czasach gatunki się ze sobą mieszają i czysty funk to nieco abstrakcyjne pojęcie. Spróbujmy przełamać standard z grupą The Aquaducks pochodzącą ze Stanów Zjednoczonych. Tam za oceanem tworzy go siódemka muzyków. Za wokale odpowiada Creigh Reipe oraz Kacie Phillips (wokale wspierające). Gitary dzierżą Thomas Baxter i Zach Sheffler, bas pracuje w dłoniach Cade`a Baxtera, a za perkusją rządzi Sam Walker. Na koniec saksofon - Paul Violante. Za dużo tych nazwisk... Przedstawiam wam siedmioutworowy album, który funkuje razem z domieszką kilku innych gatunków. A jakich? Ano proszę się przekonać.

Następny band pochodzi z drugiego co do wielkości miasta Izraela, czyli Tel Avivu! I gra na prawdę super... Krążek nosi nazwę "Fly On It" i zawiera osiem znakomitych utworów. Tel Aviv jako miasto, które nigdy się nie zatrzymuje i zarazem będące najważniejszym ośrodkiem kulturalnym Izraela, skrywa pewnie wiele takich muzycznych skarbów. Zapewniam, że nie będziecie się nudzić ani przez sekundę! A przywita was energetyczny numer "Preserve", voilà
  
Dalej podaję wam klasyczny mixtape. Znajdziecie tu szeroki kolaż aranżacji utworów znanych twórców gatunku. Dla przykładu: James Brown, The Beastie Boys, czy nawet młodsi twórcy jak The Black Keys. Kawałków jest sporo, dlatego będzie to ostatnia pozycja w dzisiejszych pocztówkach. "The Funky President Mixtape" zostało zmajstrowane przez Erica Krasno, skrywającego się pod pseudonimem KRAZ.

Pozwolę sobie dobitnie zakończyć czwarty odcinek odrobiną prywaty, czyli zalinkowaniem do pewnego polskiego zespołu, któremu muzyka funk i jazz jest bardzo dobrze znana. No i sami nieźle funkują. Był też z nimi wywiad, o tutaj. A oto ich Bandcamp. Macie jakieś propozycje do następnego odcinka? Podsyłajcie śmiało! [Agnieszka Hirt]

4 listopada 2013


Pamiętacie zabawę w głuchy telefon? No jasne, kto by nie pamiętał. Zabawimy się zatem w wirtualne "podaj dalej muzykę". Uznajmy, że to ta sama zabawa...

Na maila redakcyjnego, przychodzą czasem rożne wiadomości - wiadomo. I czasem mamy ochotę podzielić się z wami muzyką, którą ktoś nam przesyła a czasem... nie. Ostatnio naczelny (Wojciech) przekierował do mnie cztery wirtualne albumy, które zespoły wcześniej wysłały jemu. Teraz ja przesyłam je wam, za pomocą pocztówki numer trzy.

Ostatnie dwa odcinki, przedstawiały zestawienia gatunkowe. Tym razem, rodzaj muzyki, którą usłyszycie jest dziełem przypadku. Każdy materiał ma jednak wspólny mianownik - tworzą je polskie zespoły.

Popatrzcie na prawy, górny róg grafiki. Przedstawiam wam Admiration Is For Poets - zespół trochę z Poznania a nieco też z Wrocławia. Na swoim fanpage`u piszą o sobie tak: Życząc sobie mimo wszystko powodzenia, Admiration is for Poets niechcący poszerzają sympatię wśród psychicznie chorych romantyków z najmodniejszych klubów w mieście. A na bandcampie EPka Last 4 Songs, którą możecie także zamówić w formie fizycznej za jedyne pięć złotych.

Teraz dolny róg. PHORNOGRAPHYxxx, czyli Jakub Konera, stacjonujący w Olsztynie. Zapowiedź w mailu sugerowała, że to będzie najbardziej dołująca rzecz jaką słyszałam w ostatnim czasie. Na szczęście okazało się, że prócz sporej dawki melancholii, wspomniana płyta nie wywołuje stanów depresyjnych. No to, plumkanie razy pięć. Podoba się?

Dalej jest już mniej klimatycznie. Okładka z psem za okiennymi kratami należy do kwartetu, który powstał zaledwie kilka lat temu (2011 rok) w Poznaniu. Szezlong gra alternatywnego rocka, a zdjęcie do okładki wykonał Wojtek Owczarzak. Właściwie to tyle mam na ich temat do powiedzenia, bo zupełnie nie przypadła mi ich muzyka do gustu. No, ale może komuś innemu się spodoba.

Na koniec coś zupełnie odmiennego - post-hardcore/emo i takie tam... Chłopaki inspirują się m.in amerykańską grupą Fugazi czy At The Drive In, choć na nowej EPce słychać bardziej ciągoty do francuskiej sceny emo-punkowej. Materiał został nagrany w nowo powstałym studiu Jagged Kid, a teksty opowiadają o przemocy na różnych poziomach życia społecznego. Tadam!

Kolejny odcinek będzie poświęcony muzyce funkowej, stay tuned! [Agnieszka Hirt]

10 października 2013


Cześć! To już druga pocztówka z obozu zaadresowana do was. Jeżeli do kogoś nie dotarła poprzednia, to przy okazji odsyłam. Aura za oknem zrobiła się bardzo melancholijna i zaczynam słuchać więcej spokojnej muzyki. Taką też wybrałam do kolejnego zestawienia. Gitara akustyczna stanie się w tej playliście motywem przewodnim, chociaż i niespodzianek nie zabraknie. Zapraszam!

Na początek zagra - zapewne wielu osobom znany - Preston Reed. Tylko jeden człowiek i gitara, nic więcej. Album, który dzisiaj prezentuję, został właściwie nagrany w 1979 roku i był to debiut artysty. W 2009 z okazji trzydziestej rocznicy, krążek został wznowiony. Teraz wy, za pośrednictwem jednego z popularniejszych kanałów udostępniania twórczości muzycznej, możecie się z nim zapoznać i odpłynąć.

Kolejne wydawnictwo, o którym chciałabym opowiedzieć to singiel. W jego skład wchodzą dwa utwory zatytułowane kolejno: "Harbour This Love" i "Victim Of Timing". Greek Street Band to kwintet stacjonujący w Edynburgu. Wokal, gitary, pianino, saksofon i perkusja - połączone w stonowane i romantyczne dźwięki. Wszystkiemu dowodzi Alan MacKenzie i to w jego domowym zaciszu (Greek Street Records) zostały nagrane wspomniane utwory. Polecam na wieczorny odpoczynek pod kocem, z filiżanką ulubionej herbaty w dłoniach. Tadam!

A na koniec coś, co mimo określenia "akustyczne" nie do końca tak brzmi. Grupa nazywa się Dear Criminals i pochodzi z Montrealu. Świetna produkcja, finezyjne, dopracowane wokale, no a przy okazji ładna okładka. Nic, tylko podziwiać talenty tego tria. Świetna płyta, warta zakupienia! Z pewnością umili niejeden poranek, popołudnie i wieczór. Wciąż nie mogę zdecydować, który utwór najbardziej trafia do mojego serca. Jedno jest pewne, tytuł tego krążka mówi sam za siebie, bowiem jest to prawdziwa muzyczna broń. Ostateczny wybór pozostawiam waszemu gustowi. Do następnego razu! [Agnieszka Hirt]

26 września 2013


Cześć niteczki! Od dzisiaj w ustalonej przeze mnie częstotliwości (która jeszcze nie została do końca określona), będzie się pojawiał nowy cykl: "Pocztówki z Obozu". Nie bójcie się jednak o nasze życie. Nie wybieramy się z Wojciechem na półroczny obóz przetrwania w przepastne tereny rosyjskiej Syberii. Ja zostaję w okolicach Trójmiasta a naczelny zdecydowanie wybiera naszych czeskich sąsiadów. Ale w ogóle nie zamierzamy wysyłać wam kartek!

"Pocztówki z Obozu" będą wam serwowały propozycje ciekawych albumów z Bandcampa. Jak wiadomo jest on kopalnią muzyki, niestety między wieloma fantastycznymi krążkami znajduje się tam też okrutnie dużo chłamu. Postaramy się pokazywać wam te lepsze strony muzycznego obozu. Do pierwszego odcinka wybrałam cztery krążki obracające się w okolicach szeroko rozumianej elektroniki. Zaczynamy!

Na pierwszy ogień pójdą single. Jeden z nich pochodzi z Rosji. I Am Waiting For You Last Summer, bo taką nazwą firmuje się grupa, pochodzi z miejscowości o nazwie Ryazan. Jest to trio związane z wytwórnią FLOWERS BLOSSOM IN THE SPACE. Dzisiaj chciałabym zaprezentować wam ich wydawnictwo zatytułowane "Distant Voices".

Następny w kolejce czeka projekt Poldoore stacjonujący w Belgii i należący do Jochema Daelmana. "Nothing Left To Say" to coś na powolne rozpoczęcie dnia albo wyciszenie się po ciężkim dniu. No i wymyka się szufladce z etykietą "elektronika", ale to szczegół.

Teraz muszę wyznać swój sekret. Kocham elektronikę Dvořáka. I w głębi muzycznego obozu znalazłam kolejne dźwiękowe doznania spod jego dłoni. Jeśli mieliście kiedykolwiek okazję grać w "Machinarium" i poza grafikami tak jak ja rozpływaliście się nad soundtrackiem, to wypadałoby zapoznać się z innymi dokonaniami tego artysty. Panie i Panowie, Floex!

Na zakończenie pocztówki mam coś, czego nie polecałabym słuchać przed wyjściem do pracy lub na jakieś wymagające spotkanie. Jest to typowa muzyka do poduszki. Krążek nosi nawet adekwatną nazwę "Dreamteacher". I rzeczywiście, jeśli ktoś ma problemy z zasypianiem to projekt Exist Strategy stworzył prawdziwego nauczyciela snów, który chowa się tutaj. Miłego odsłuchu i do następnego razu, hej! [Agnieszka Hirt]