THE ORDER OF ISRAFEL Wisdom, [2014] Napalm Records || Wszystko zaczęło się wraz z powstaniem zespołu Black Sabbath. No, może nie jest to do końca
prawdą, niemal równocześnie z wypuszczeniem debiutu Sabsów jeszcze jeden zespół wpłynął na
kształt późniejszego kanonu. Tym zespołem był Black Widow, tworzący utwory pełne przestrzeni,
bluźnierczych tekstów i mistycyzmu. Album "Sacrifice" młodszy jedynie o miesiąc od pierwszej płyty
Sabbathów stał się dla wielu wykonawców wzorem w jaki sposób budować niepokojący klimat
nagrań (ze szczególnym wskazaniem na utwór "Come To The Sabbat"). Jednak to właśnie Black
Sabbath został dostrzeżony przez rzesze fanów oraz skostniały (w latach 70-tych wcale nie
w mniejszym stopniu jak obecnie) rynek wydawniczy. To również muzycy z Birmingham wprowadzili
charakterystyczne powolne, niepokojące riffy grane na obniżonym stroju gitary.
W czasach, gdy powstawały najsłynniejsze płyty Sabbathów nikt jeszcze nie bawił się w bardziej szczegółową specyfikację dokonań Brytyjczyków. Dla ówczesnych fanów zespół grał rocka. Mrocznego, dusznego, powolnego, ale jednak rocka. Bardziej dociekliwi mogli co najwyżej dodać przedrostek "hard". O tym, że wszyscy oni byli w błędzie dowiódł dopiero szwedzki zespół Candlemass nagrywając w 1986 roku płytę "Epicus Doomicus Metallicus". Wówczas uznano, że lata 70-te stały się świadkiem narodziny jednego z najbardziej wpływowych i płodnych rodzajów muzyki - doom metalu. Artyści prezentujący wspomnianą stylistykę zgodnie chylili czoła przed dokonaniami Sabbathów, Pentagramu czy, w mniejszym stopniu, wspomnianego Black Widow. Muzyka pełna "walcowatych" riffów, motorycznych pasaży, doprawiona nutką psychodelii i religijnych (bynajmniej nie chrześcijańskich) odniesień została ukonstytuowana. Jednak, jak to zwykle bywa, doom metal nie miał i nie ma jednego oblicza. Dwie drogi, którymi mogli podążać późniejsi naśladowcy Sabsów da się prześledzić już na podstawie dokonań samych mistrzów gatunku. W latach 80-tych i później cześć zespołów podążyła ścieżką wyznaczoną przez utwór "Black Sabbath" (ciężkie, niepokojące dźwięki, wolne tempa wzbogacone gotyckim tekstem) a inni skierowali swe kroki w stronę "Sabbra Cadabra" (utwory szybsze, zbliżające się swą stylistyką do klasycznego rocka). Współczesnym reprezentantem pierwszej ze wspomnianych stylistyk jest The Order Of Israfel, drugiej, młody zespół Orchid, o nim jednak przy innej okazji.
W czasach, gdy powstawały najsłynniejsze płyty Sabbathów nikt jeszcze nie bawił się w bardziej szczegółową specyfikację dokonań Brytyjczyków. Dla ówczesnych fanów zespół grał rocka. Mrocznego, dusznego, powolnego, ale jednak rocka. Bardziej dociekliwi mogli co najwyżej dodać przedrostek "hard". O tym, że wszyscy oni byli w błędzie dowiódł dopiero szwedzki zespół Candlemass nagrywając w 1986 roku płytę "Epicus Doomicus Metallicus". Wówczas uznano, że lata 70-te stały się świadkiem narodziny jednego z najbardziej wpływowych i płodnych rodzajów muzyki - doom metalu. Artyści prezentujący wspomnianą stylistykę zgodnie chylili czoła przed dokonaniami Sabbathów, Pentagramu czy, w mniejszym stopniu, wspomnianego Black Widow. Muzyka pełna "walcowatych" riffów, motorycznych pasaży, doprawiona nutką psychodelii i religijnych (bynajmniej nie chrześcijańskich) odniesień została ukonstytuowana. Jednak, jak to zwykle bywa, doom metal nie miał i nie ma jednego oblicza. Dwie drogi, którymi mogli podążać późniejsi naśladowcy Sabsów da się prześledzić już na podstawie dokonań samych mistrzów gatunku. W latach 80-tych i później cześć zespołów podążyła ścieżką wyznaczoną przez utwór "Black Sabbath" (ciężkie, niepokojące dźwięki, wolne tempa wzbogacone gotyckim tekstem) a inni skierowali swe kroki w stronę "Sabbra Cadabra" (utwory szybsze, zbliżające się swą stylistyką do klasycznego rocka). Współczesnym reprezentantem pierwszej ze wspomnianych stylistyk jest The Order Of Israfel, drugiej, młody zespół Orchid, o nim jednak przy innej okazji.
O The Order Of Israfel zapewne nie słyszał niemal nikt wśród współczesnych znawców muzyki. Nie
znajdziemy wywiadów z zespołem w polskich mainstreamowych pismach muzycznych. Nie jestem
nawet pewien czy zostali oni zaszczyceni recenzją swojego debiutanckiego krążka. A szkoda. Płyta "Wisdom" jest bowiem jednym z najlepszych albumów roku 2014. Słuchacz nie znajdzie na niej
wyrachowanego promedialnego zacięcia, każącego muzykom skracać utwory wykraczające poza
przysłowiowe 3,5 minuty. Nie ma również modnej produkcji wprowadzającej w zupełnie
nieprzystającą stylistykę elementów muzyki pop czy soul (co dzieje się coraz częściej, a przykładem
który w tym momencie najbardziej ciśnie się mi na usta są godne pożałowania solowe dokonania
Chrisa Cornella).
Jak wspominał Tom Sutton, autor całego niemal repertuaru zawartego na debiucie, muzyka którą pisze musi przede wszystkim spełniać jego własne wyśrubowane wymogi, trafiać w jego muzyczne gusta. Dzięki temu (biorąc również pod uwagę bogatą przeszłość sceniczną Suttona chociażby z Church Of Misery) otrzymaliśmy płytę do bólu szczerą, pełną emocji a równocześnie klinicznie wyważoną i przemyślaną. I nie jest to wcale sprzeczność. Odrobinę wycofany, przytłumiony wokal Suttona przekazuje bowiem więcej emocji niż dziesiątki płyt wokalistów dla których jedynym sposobem ukazania wagi wyśpiewanego tekstu jest nagminnie wplatane vibratto. Na albumie "Wisdom" wpływy Black Sabbath, Pentagram, Candlemass, Cathedral (ale również np. Motörhead) są wyraźne, przy czym nie ograniczają się wyłącznie do prostego naśladownictwa. Nie przysłaniają własnego stylu, który zespół był w stanie wykształcić już na debiucie, pokazując równocześnie, że The Order Of Israfel odrobili lekcję z historii muzyki.
Wynika to również z faktu, że gros utworów powstał pomiędzy opuszczeniem przez Suttona Church Of Misery a jego przeprowadzką do Szwecji. Poszczególne kompozycje powstawały na długiej przestrzeni czasu, dzięki czemu wielokrotnie przechodziły surową selekcję autora, okrzepły i nabrały charakteru. Aby zrozumieć czemu ta płyta jest wyjątkowa wystarczy posłuchać utworów "Wisdom", "Born For War" czy przede wszystkim monumentalnego "Morning Sun (Satanas)". Następnie proponuje wsłuchać się w klasycznie horrorowy tekst utworu "The Noctuus" i wrażenia doprawić niemal progresywnym "Promises Made To The Earth". Pomimo tematyki oscylującej w większości wokół powieści grozy przywodzącej na myśl dokonania H.P. Lovecrafta ("The Noctuus", "On Black Wings, A Demon", "The Earth Will Deliver What Heaven Desires") zespół nie popada w pastisz. W żadnym momencie nie staje się swoją własną karykaturą, o co niezwykle łatwo przy wspomnianej stylistyce.
Jak wspominał Tom Sutton, autor całego niemal repertuaru zawartego na debiucie, muzyka którą pisze musi przede wszystkim spełniać jego własne wyśrubowane wymogi, trafiać w jego muzyczne gusta. Dzięki temu (biorąc również pod uwagę bogatą przeszłość sceniczną Suttona chociażby z Church Of Misery) otrzymaliśmy płytę do bólu szczerą, pełną emocji a równocześnie klinicznie wyważoną i przemyślaną. I nie jest to wcale sprzeczność. Odrobinę wycofany, przytłumiony wokal Suttona przekazuje bowiem więcej emocji niż dziesiątki płyt wokalistów dla których jedynym sposobem ukazania wagi wyśpiewanego tekstu jest nagminnie wplatane vibratto. Na albumie "Wisdom" wpływy Black Sabbath, Pentagram, Candlemass, Cathedral (ale również np. Motörhead) są wyraźne, przy czym nie ograniczają się wyłącznie do prostego naśladownictwa. Nie przysłaniają własnego stylu, który zespół był w stanie wykształcić już na debiucie, pokazując równocześnie, że The Order Of Israfel odrobili lekcję z historii muzyki.
Wynika to również z faktu, że gros utworów powstał pomiędzy opuszczeniem przez Suttona Church Of Misery a jego przeprowadzką do Szwecji. Poszczególne kompozycje powstawały na długiej przestrzeni czasu, dzięki czemu wielokrotnie przechodziły surową selekcję autora, okrzepły i nabrały charakteru. Aby zrozumieć czemu ta płyta jest wyjątkowa wystarczy posłuchać utworów "Wisdom", "Born For War" czy przede wszystkim monumentalnego "Morning Sun (Satanas)". Następnie proponuje wsłuchać się w klasycznie horrorowy tekst utworu "The Noctuus" i wrażenia doprawić niemal progresywnym "Promises Made To The Earth". Pomimo tematyki oscylującej w większości wokół powieści grozy przywodzącej na myśl dokonania H.P. Lovecrafta ("The Noctuus", "On Black Wings, A Demon", "The Earth Will Deliver What Heaven Desires") zespół nie popada w pastisz. W żadnym momencie nie staje się swoją własną karykaturą, o co niezwykle łatwo przy wspomnianej stylistyce.
Przed zapoznaniem się z płytą The Order Of Israfel uważałem, że "13" Sabbathów jest dobrym
podsumowaniem kariery muzyków, płytą ciekawą stylistycznie i dojrzałą. Dopiero "Wisdom" uświadomiło mi jak zachowawcze danie podali nam pionierzy doom metalu. Nie wróżę jednak The
Order Of Israfel zawrotnej kariery. Niestety, nie te czasy, nie ta stylistyka, a zespół nawet w obrębie doom metalu wydaje się być projektem niszowym. W żadnym stopniu nie odbiera to przyjemności z
obcowania z ich muzyką. Słuchając melodeklamacji Suttona w "The Vow" która po kilku minutach
przeradza się w potężny riff utworu "Morning Sun" pomyślcie, jak dużo uwagi poświęcono by tej
płycie, gdyby jako autorzy podpisani zostali Iommi, Osbourne, Butler, Ward. Tylko, czy muzyka przez
to stała by się jeszcze lepsza? Nie sądzę. Zatem może zamiast ciągle oczekiwać na to, co wydarzy się
w obozie Sabsów, rozejrzyjmy się dookoła. Wyniki poszukiwań mogą bowiem pozytywnie zaskoczyć. 9/10 [Jakub Kozłowski]