TATA BOJS A/B, [2015] Supraphon || Gdy piszę o czeskich wydawnictwach staram się to robić jeśli są w Polsce zarówno dostępne, jak i przystępne. Dostępność nie jest już wielkim problemem, większość, od nie tylko mainstreamu na serwisach streamingowych po alternatywę na Bandcampie, posłuchać możecie wszystkiego co Was zaciekawi. Żeby się tak jednak stało, wykonawca musi być przystępny nieczeskiej publiczności bez obszernego aneksu z kulturowo-językowymi przypisami. Tata Bojs mają w Czeskiej Republice tak wielki status, że ani nie potrzebują myśleć o zagranicy. Ale że jest to pozycja całkowicie zasłużona, potraktujcie ten tekst bardziej jako felieton niż recenzję nowego albumu.
Rockowa werwa, popowa przebojowość i subtelne podbarwienie elektroniką to najprostsza recepta do zdobycia sobie powszechnego szacunku słuchaczy. Zarówno tych mających z muzyką kontakt okazjonalny i komercyjnie użytkowy, jak i tych którzy, jak to się mówi. w muzyce "siedzą". Tata Bojs ani ci mocno alternatywni nie traktują jako guilty pleasure, ani niedzielni słuchacze nie odmówią sobie gromadnego śpiewania na koncertach ich inteligentnych piosenek. Parafrazując Kaśkę Nosowską, zasada "za alternatywna na mainstream, za mainstreamowa na alternatywę" nie ma u Tata Bojs zastosowania. I jest to kolejny z powodów, dla których mówi się o roli Tata Bojs w czeskiej muzyce od końca XX wieku jako o "czeskim Radiohead".
Jasne, Radiohead często bliżej było do awangardy niż popu, ale mam nadzieję, że intuicyjnie wiecie o co chodzi, o idealnie i naturalnie wyważone proporcje zapewniające uniwersalny dostęp do szerokiego spektrum słuchaczy. Ale czy pamiętacie o jakim polskim zespole mniej więcej od 2001 roku zaczęto mówić jako o "polskim Radiohead". Ano właśnie o zasugerowanym wyżej Hey. Analogia między Heyem a Tata Bojs jest jak najbardziej trafna, choć mniej tutaj chodzi o podobieństwa muzyczne a bardziej o pozycję na rynku. Płyty obu tych zespołów ukazują się we w miarę regularnych odstępach, każdy z nich się świetnie sprzeda, nawet jeśli będzie słabszym w dyskografii, co najpewniej oznaczać będzie lekki autoplagiat, chwilowe zachłyśnięcie się słuchacza nowością i szybkie zapomnienie.
Szkoda, że akurat przy "A/B" zebrało mi się na przedstawienie Wam Tata Bojs, bo to akurat ten przypadek płyty, która nie, bynajmniej nie jest zła, ale zamiast w nowy efektowny sposób łączyć wykorzystane wcześniej elementy brzmienia, to najczęściej w niezwykle charakterystyczny sposób je kopiuje. Ale z tego samego powodu nowy album może okazać się całkiem niezłym wprowadzeniem do dyskografii Tata Bojs, skomplikowanej w latach dziewięćdziesiątych (kasety, pół-dema, pół-albumy) i legendarnych w latach zerowych (przynajmniej dwa tytuły na liście bezapelacyjnie najlepszych czeskich płyt). Przełom nastał z płytą "Futuretro" po raz pierwszy w Czechach w takiej skali i tak nowocześnie łączącej chwytliwy (pop-)rock z elektroniką. "Biorytmy" przyniosły doprecyzowanie brzmienia i kolejny komercyjno-artystycznych sukces, zdyskontowany tylko przez "Nanoalbum" - koncept album i multimedialny projekt na niespotykaną skalę. Płyta, książka, trasa koncertowa, DVD, może trochę naciągana historia miłosna ze świata nanotechnologii, ale muzycznie i koncepcyjnie nie do obalenia. Na "Kluci kde ste?" zespół wrócił do prostszej rockowej bezpośredniości a na przedostatniej płycie "Ležatá osmička" inteligentnie i autoironicznie flirtował z tematem powtarzalności.
Na "A/B" powtarzanie się pomysłów i charakterystycznych tatabojsowych patentów zamierzone już nie było, po czterech latach oczekiwania recyklacja tak dobrze już znanych Czechom brzmień jednak jest rozczarowaniem, nawet jeśli Tata Bojs poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Dwie najlepsze piosenki "S ní" i "Antikvariát" ukazały się już wcześniej na specjalnym winylowym singlu (i obie opatrzone teledyskami, ot, czeskie kino w miniaturze). Pierwsza subtelnym elektronicznym galopem graduje w stronę pełnej smyczków eskalacji. Druga zaś jest po prostu niesamowicie przebojowa, śpiewna, ale i emocjonalna i zwłaszcza w warstwie lirycznej melancholijna. Poza tym Tata Bojs to rockowa energia ("Gastronaut"), gustowny pop-rock ("Sonda" i "Radioamatér"), werwa z odrobiną niepokoju ("Rubik a Kubrick", mimo słabo dobranych gości), trochę żartów ("Kamarádky", "Národní") czy perfekcyjny zmysł do emocjonującej eskalacji ("Hrana").
Ale cały czas mówimy tylko o muzycznej stronie Tata Bojs, kto wie, czy niemającej najwyżej połowicznego znaczenia. Bo Tata Bojs to przede wszystkim teksty - dowcipne, inteligentne, czasem gorzko komentujące rzeczywistość, często operujące po prostu grą słowami i w ich wykonaniu niemal nieskończonymi możliwościami czeszczyzny. Już pierwsze na płycie słowa minulost je past to czesko/angielska słowna łamigłówka (przeszłość to pułapka/przeszłość to przeszłość), niektóre piosenki zaś na tych językowych grach niemal wyłącznie bazują. Próbowaliście kiedyś obcokrajowcowi wyjaśnić jakim świetnym polskim zespołem jest Hey, tłumacząc jak genialną tekściarką jest Nosowska? No właśnie, z Tata Bojs mamy ten sam problem. Ale bez rozumienia tekstów powinniście docenić lekkość i od dawna już Czechom znaną pomysłowość ich muzyki. 7/10 [Wojciech Nowacki]